W tym roku zima jest dla nas łaskawa. Spadło tyle śniegu, że aż grzechem byłoby niezorganizowanie kuligu. Z końmi, saniami, pochodniami i ogniskiem w lesie. A pani Maryla grzeszyć nie chciała. Dlatego wybrała się na kulig ze swoją rodziną i przyjaciółmi.
- Było świetnie. Duży mróz, słońce, a my w saniach. W dodatku jechaliśmy przez piękną okolicę Doliny Chochołowskiej. Bawiliśmy się świetnie - Maryla Rodowicz opowiada "Super Expressowi" o swojej przygodzie tuż po powrocie ze stolicy polskich gór. - Mieszkaliśmy w chacie góralskiej. Okolica cudowna - dodaje z rozrzewnieniem.
W tym roku artystka mogła sobie pozwolić na takie białe szaleństwo, bo nie grała żadnego koncertu w sylwestra i w pierwszych dniach nowego roku.
- Ten czas był tylko dla moich najbliższych - mówi piosenkarka.
Rodowicz była zachwycona taką formą wypoczynku. Cudowne słońce i siarczysty mróz, bo minus 13 stopni Celsjusza. Wymarzona pogoda na kulig. Śnieg aż skrzypiał, gdy sunęły po nim sanie, w których siedziała piosenkarka okryta ciepłą czerwoną chustą.
- Chustę dostałam w prezencie od starosty Zakopanego, Andrzeja Gąsienicy (57 l.) - chwali się artystka.
Pani Maryla wyglądała jak prawdziwa góralka, ale traktowano ją jak prawdziwą carycę. Górale zadbali o każdy szczegół, aby kulig zorganizowany dla niej był niezapomniany. Konie były przyozdobione kwiatami, gościom przygrywała góralska kapela. Na rozgrzewkę serwowano napoje wysokoprocentowe. W lesie tliło się ognisko, przy którym piekły się kiełbaski, a w kociołku grzał się bigos. Tylko pozazdrościć...