Od dzieciństwa kochałem muzykę. Ojciec był skrzypkiem, grał w orkiestrze Polskiego Radia i często zabierał nas, mnie i starszego brata, na próby. Uwielbialiśmy tam chodzić, bo koledzy taty byli strasznie weseli. Grali i stroili do nas głupie miny, a mistrzem w tym był kontrabasista. Pękaliśmy z Andrzejem ze śmiechu, a dla nich to było jak woda na młyn. Więcej i więcej, śmieszniej i śmieszniej.
Przeczytaj koniecznie: Laura Łącz: Krzysztof rozwiódł się dla mnie z miłości
Ojciec miał taki zwyczaj - w niedzielę w domu grał na violi da gamba, takim dawnym instrumencie muzycznym. Siadaliśmy na tapczanie, mama i dzieci, a tato dawał koncert. I jak miałem nie lubić muzyki?! Byłem dwuletnim brzdącem, gdy brałem patyki na podpałkę i udawałem, że gram na skrzypkach. A mimo to... ojciec nie chciał, żebyśmy zostali muzykami.
Mówił, że jeden w domu wystarczy, że jest tyle pięknych zawodów: lekarz, prawnik. Tato wiedział, że bycie muzykiem to ryzykowne zajęcie - albo ci się uda, albo wylądujesz jako pedagog w szkole lub w kiepskiej orkiestrze. W końcu zgodził się i poszliśmy z bratem do podstawowej, a potem średniej szkoły muzycznej.
Na pewno nie byłem świętym dzieckiem. Raz z bratem zasiedzieliśmy się na boisku Cracovii. Nawet chcieliśmy iść do domu, ale było nam głupio, że wszyscy zostają, a my już musimy iść, bo jest ciemno. Dziś mówi się, że chcieliśmy być takie ziomale. A kiedy wróciliśmy do domu, okazało się, że mama wszędzie nas szukała.
Czytaj dalej: Mama spuściła nam wielkie lanie >>>
Zrozumieliśmy, że to już nie przelewki, bo mama była charakterna, góralka z Zakopanego, nie dawała sobie w kaszę dmuchać. - Co robić? - Poszliśmy zapytać naszą sąsiadkę, kochaną panią Nowacką. Ona na to: - Ciężko będzie... Ale mam pomysł, włóżcie sobie pod spodnie cienkie książeczki z mojej biblioteczki, to mniej będzie bolało.
Nic to nie dało, bo mama zaraz wyczaiła, że mamy kwadratowe tyłki. Bolało jak... Bardzo bolało.
Ale bywało, że się nam upiekło. W domu były dwa zsunięte łóżka i ilekroć mama była na nas zła, wciskaliśmy się pod nie. Mama szturchała nas miotłą, my tę miotłę wyrywaliśmy i... czekaliśmy, aż mamie złość przejdzie. I najczęściej bardzo szybko przechodziła.
Ale nie zawsze byliśmy gagatkami. Na imieniny Zofii czy Dzień Mamy sprzątaliśmy, pastowaliśmy podłogi. A ponieważ muzyka łagodzi obyczaje, to z każdym rokiem stawaliśmy się lepsi...