Mery Spolsky w swojej książce „Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj” kreuje swoje alter ego - Marysię, która “pod czarną grzywką chowa czarne myśli”. Pisze o samoakceptacji, śmierci, fałdkach na brzuchu i miłości. Jak czytamy w opisie wydawcy: "Marysia jest dwudziestokilkulatką i właśnie układa sobie życie. A raczej: porządkuje chaos w głowie (…) pisze o chłopcach, których kiedyś kochała. Dziewczynach, które były jej przyjaciółkami. Rodzicach, którzy byli i są jeszcze kimś więcej. Oraz o tej najważniejszej relacji – z samą sobą, bo to przede wszystkim opowieści o świadomym wyznaczaniu własnych granic. O naginaniu zasad”
Mery Spolsky śpiewa... "Kamizelkę" Bolesława Prusa!
- Chciałabym tą książką zainspirować do robienia rzeczy po swojemu i odczuwania szalonej radości z życia wbrew temu, co mówi tytuł. Te teksty mają rozbawić, przedstawić pokraczny punkt widzenia na pewne rzeczy i zmotywować do docenienia tego, co się ma. Pozwalam trochę zajrzeć w głąb mojej głowy, ale robię to po to, aby potem usłyszeć lub przeczytać: „Ej, Mery, ja też tak mam!”. Mam nadzieję, że tak będzie. Przeczytajcie “Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj” i dajcie znać co myślicie. - mówi Mery Spolsky.
Największe wrażenie wywarł na nas rozdział „Najsmutniejsza dziewczyna roku” w którym artystka opisała odejście swojej ukochanej mamy. „O godzinie szóstej rano ostatni oddech z ust mojej Mamy, pusta godzina, martwe wskazówki i ja na lewym boku w szoku” - czytamy.
Nie chcemy wam popsuć lektury książki, więc nie zdradzimy więcej. Warto jednak dodać, że jej oprawa zasługuje na wyróżnienie. Znajdziemy w niej mnóstwo haseł-wstawek, rysunków czy tekstów, które trzeba czytać „w kółko”.