- Jak pani ocenia tę edycję?
- Jest bardzo różnorodna. W „Masterchefie” zawsze najciekawszy jest etap przemian. To znaczy, że ci uczestnicy, którzy na początku są niewidoczni, powoli i stopniowo przekształcają się w białe, cudowne motyle. I to jest chyba zawsze naszym największym zaskoczeniem. Oczywiście są też ci, którzy świecą od samego początku, ale czy to da im szansę na sukces? Trzeba śledzić „MasterChefa”.
- A w porównaniu do poprzednich edycji?
- Najważniejsza to zmiana reżysera. W najnowszej edycji jesteśmy pod wodzą wspaniałego teamu Ewy Leji i Grzegorza Kupca. Oni nam zaufali w całości, nie chcąc nas zmieniać. Michel, Ania i ja świetnie się bawiliśmy podczas tego sezonu. Mieliśmy swobodę i to czuć. Ta edycja jest wspaniała. Jest w niej jakiś nowy duch, a proszę mi wierzyć, po tylu sezonach ciężko o taką dobrą atmosferę. Może to też sukces tego programu – wzajemna sympatia i szacunek.
- Czy wśród uczestników programu zobaczyła już może pani talent na miarę swojego następcy?
- Ja zawsze, kiedy zaczynam “MasterChefa” mam swojego faworyta i tak się składa, że on zazwyczaj wygrywa. To brzmi jak przechwałki, ale tak jest (śmiech). Mam intuicję.
- Jak pani to robi?
- Otworzyłam w życiu ponad sto czy więcej restauracji. Samych moich ponad 40, a ponad 300 w „Kuchennych rewolucjach”. Kto ma mieć większe doświadczenie niż ja?
- W tym programie mamy trzech jurorów, z których każdy jest świetnym kucharzem i cenionym autorytetem kulinarnym. Czy czasami spieracie się na planie?
- W tej chwili jest tak, że gdy kończy się dzień zdjęciowy każdy z nas idzie do swojego pokoju, bo jesteśmy wykończeni. Nie da się ukryć, że wstajemy bardzo rano i bardzo późno kładziemy się spać. My siebie rozumiemy w czasie pracy i później dyskusje już są niepotrzebne. Zrozumieliśmy, że trzeba współpracować, że trzeba się rozumieć. Ewa Leja [producentka-przyp. red] bardzo dobrze to poprowadziła, a przede wszystkim stosunki między nami, które na początku nie były najłatwiejsze. Każdy z jurorów to dynamit, więc czasem coś tam wybuchało (śmiech).
- Z kolei „Kuchenne rewolucje” doczekały się już 18. edycji. Czy widzi pani, że te rewolucje przynoszą owoc?
- Tak, oczywiście. Inaczej bym tego nie robiła. Ja to robię dlatego, że ta pomoc jest realna. To się dzieje naprawdę. Jesteśmy bardzo zgrani, to jest prawie ta sama ekipa od 8 lat. To jest coś nadzwyczajnego. Oni wiedzą, jak ze mną pracować. Ja jestem czasami strasznie kapryśna, nie mam humoru, muszę mieć swój moment. Rozwiązuję jakby rebus, swego rodzaju ludzką zagadkę i biorę odpowiedzialność za to co robię, po to, żeby ludziom nie robić krzywdy, nie robić show, tylko naprawdę im pomóc. To nie są żarty. To jest prawda. My nie manipulujemy. Bardzo wiele sytuacji, absolutnie ekstremalnych, jest schowanych, my bardzo wiele bardzo przykrych sytuacji, które by się bardzo dobrze oglądały po prostu chowamy pod dywan, żeby nie robić tym ludziom krzywdy. Żeby im naprawdę pomóc.
- Czy śledzi pani to dalsze losy restauracji, którym pomogła pani w poprzednich sezonach?
- Ludzie mi piszą na Facebooku, co się dzieje w tych restauracjach. Ja sama nie wydzwaniam, bo uważam, że jestem trochę jak lekarz. Po bardzo trudnej operacji raczej się nie wraca myślami do tego momentu. Ale oczywiście myślę o nich, wspieram ich mentalnie. Natomiast jeśli ktoś mnie potrzebuje, zawsze ma mój numer telefonu. Z wieloma właścicielami jestem już na stopie przyjacielskiej. To cudowni ludzie, którzy przeszli długą drogę, aby zostać wspaniałymi restauratorami!
- Jak pani ocenia kondycję polskiej gastronomii?
- Ona jest dużo lepsza, ale gdzieś polityka supermarketów, polityka globalistyczna, polityka pieniężna tego świata nakazuje ludziom kupować rzeczy bardzo niezdrowe, żeby potem z nich ich leczyć, żeby wszyscy na tym zarabiali pieniądze. Jest to takie koło, potworzyły się bardzo wielkie majątki, wręcz ogromne fortuny dla ludzi, którzy nie mają sumienia. Czas to przerwać, walczyć z produktami, od których chorujemy.
- Na salony coraz pewniej wchodzi już nowe pokolenie: Lara i Tadeusz, oboje także są świetnymi kucharzami. Czy to pani ich namawiała, żeby poszli w pani ślady?
- Nie. Ja bardzo się cieszę, ponieważ są jedynymi osobami, z którymi mam absolutnie wspólny język, jeżeli chodzi o gotowanie, a z Tadeuszem w szczególności, bo on jest prawie że naukowcem jeśli chodzi o gotowanie. Będzie miał teraz fantastyczny program o pochodzeniu polskich produktów, o tym, jak je gotować itd. Lara z kolei jest zawsze zaskoczeniem, bo nigdy nie wiem, co robi. Nigdy się nie chwali. Udziałem w „Ameryce Express” się w ogóle nie pochwaliła. O tym, że wyjechała do Londynu i jest zastępcą szefa cukierni najlepszą w hotelu, powiedziała mi dopiero po trzech tygodniach. Ja nimi nie manipuluję, bo jak bym próbowała, to by robili dokładnie co innego. Są podobni do mnie, są krnąbrni, ale też bardzo utalentowani.
- Jest pani dumna z ich osiągnięć?
- To jest bardziej radość, że potrafiły znaleźć swoją życiową drogę, co nie jest w ogóle łatwe. Czuję jednak też jakiś strach, żeby to się nigdy nie skończyło, i żeby dalej znajdowały w tym swoją drogę, pasję, spełnienie. Życzę im, żeby dało im to zawsze radość i taką wewnętrzną pełnię.
Emisja w TV:
MasterChef
niedziela 20.00 TVN
Kuchenne rewolucje
czwartek 21.30 TVN
/towideo.pl/embed/NTQ3Mjc=