Michał Koterski wrócił do bolesnych wspomnień z młodości. Zwrócił się z mocnym apelem do rodziców

2024-04-16 16:26

Nowy program „Back to school” to niecodzienny eksperyment, dzięki któremu rodzice na własnej skórze mogą przekonać się, jak wygląda szkolna rzeczywistość ich dzieci. Jednym z uczestników programu jest Michał Koterski. Dla aktora przygoda okazała się cenną lekcją, ale i okazją, by wrócić wspomnieniami do czasów młodości.

- Czy długo trzeba było pana przekonywać na powrót do szkolnej ławki?

- Nie łatwo (śmiech)! Trochę produkcja musiała się za mną rzeczywiście pouganiać, ale chyba nie powinno to zbytnio dziwić. Być może są tacy, którzy lubili chodzić do szkoły, ale zauważyłem, że wszyscy, którym wspominałem, że biorę udział w takim eksperymencie, zarzekali się, że sami za żadne pieniądze nie zgodziliby się, żeby znów znaleźć się w szkole! Nie znaczy to oczywiście, że nie wiążą się z nią żadne miłe wspomnienia, bo jasne, że fajnie było spotykać się z kolegami, wygłupiać na przerwach itd. Myślę, że to, co budzi tutaj największy lęk, to egzamin, który czekał nas na końcu programu, a który obejmował zakres materiału z całej podstawówki. Jakby to w końcu wyglądało, gdyby się takiego testu nie zdało?

- Jak pan wspomina czasy, gdy sam był uczniem?

- Być może te moje opory przed wzięciem udziału w programie wynikały właśnie z tego, że ten okres wspominam jako bardzo dla mnie trudny. Byłem dzieckiem wycofanym, zakompleksionym. Myślę, że nie była to nawet kwestia samej szkoły, ale bardziej mojego nastawienia, bo po prostu bardzo bałem się oceny. Nie wierzyłem w swoje umiejętności, bałem się, że zostaną one źle ocenione, a przez to okażę niewystarczająco dobry. Paradoksalnie dziś wykonuję zawód, w którym oceniany jestem nieustająco i każdy w sieci może na mój temat napisać, co chce, ale wtedy bałem się tego bardzo. Co ciekawe, gdy teraz przekraczałem próg szkoły, to mimo, że przecież minęło ponad 30 lat, sam jestem ojcem i odniosłem jakieś sukcesy, to znów poczułem ten sam uścisk w żołądku, co kiedyś.

- Co pana w trakcie tego eksperymentu najbardziej zaskoczyło?

- Przede wszystkim mnie wspaniali nauczyciele, których nam dobrano. Byłem naprawdę zachwycony tym, jak prowadzili lekcje. Mam poczucie, że wystarczyło na nich po prostu być, żeby przyswoić cały materiał, choć może dziś po prostu trochę inaczej do tego podchodzę. Kiedyś przyswojenie lekcji przychodziło mi o wiele trudniej, ale być może po prostu miałem w sobie jakąś blokadę. Dzięki temu udało mi się trochę odczarować w mojej głowie instytucję szkoły.

Koterski jako Gierek. Czy jest podobny do I sekretarza?

- Czy program może w jakiś sposób nam, dorosłym, pomóc trochę lepiej poznać świat, z którym mierzą się dzisiaj uczniowie?

- Myślę, że tak. Sam zresztą byłem świadkiem, kiedy kiedy kończącym eksperyment egzaminem my, dorośli, poddawaliśmy się wiążącej się z nim presji. Tym większej, że przecież każdy z nas ma dzieci i pewnie każdy czegoś od nich wymaga sposób wymaga, a a tutaj samemu trzeba sprostać tym wymaganiom. Co jeśli się taki egzamin obleje? Ja może miałem trochę inne podejście do tego, bo wiele już w życiu przeżyłem i po prostu wyszedłem z założenia, że świat się nie zawali, ale może też po prostu nie jestem tak ambitnym rodzicem, jak niektórzy, bo dla mnie najważniejsze jest, żeby mój syn był po prostu szczęśliwy, i żeby mógł cieszyć się dzieciństwem. Wiem, że są dziś szkoły, przynajmniej w Warszawie, gdzie już 7-latki muszą zdawać egzaminy, by zostać przyjętymi do podstawówki, ale mnie takie podejście, jako rodzica, przeraża.

- Czy myśli pan, że dzisiejszym dzieciakom jest trudniej niż kiedyś?

- Z jednej strony trudniej, a z drugiej łatwiej. Za moich czasów nie było przede wszystkim podziału szkoły prywatne i państwowe. Wszyscy uczyliśmy się w państwowych, wszyscy chodziliśmy na osiedle, bawiliśmy się kijem i szyszką, skakaliśmy po murkach i byliśmy szczęśliwi. Nie było telefonów, a żeby się z kimś spotkać, po prostu wołało się przez okno albo dzwoniło do domofonu. Dziś mam wrażenie, te małe pudełka, w których możemy znaleźć wszystko, z jednej strony niby ułatwiają życie, ale z drugiej tak się od nich uzależniliśmy, że w wiele umiejętności zatracamy. Telefon w jakiś sposób uzależnił nas, dorosłych, ale, co za tym idzie, także dzieci. Z tym z kolei wiąże się także inne wyzwanie, bo w mediach społecznościowych co i rusz jesteśmy zalewani obrazami wyidealizowanego życia, do którego siłą rzeczy się porównujemy. To nie jest łatwe dla dorosłego, a co dopiero mówić o dziecku! Z drugiej strony dziś łatwiej o wsparcie. Kiedyś na korzystanie z pomocy psychologa wielu patrzyło krzywo, a dzisiaj nie jest to już temat tabu, wiele osób, w tym także tych znanych, mówi o tym głośno. Dostęp do takiej pomocy też jest łatwiejszy.

- Co jest, pana zdaniem, największym wyzwaniem dla dzisiejszych rodziców?

- Kiedyś myślałem, że wszystkiemu winna jest szkoła. Ciągle mówi się o tym, ile musi się w niej zmienić. Dziś mam poczucie, że problem tkwi gdzie indziej. Często zrzucamy na szkołę odpowiedzialność za wychowanie naszych dzieci, a sami jesteśmy zabiegani i nie mamy czasu, by rozmawiać z dziećmi o tym, co ważne. W dzisiejszych czasach uczą nas o dopływach Nilu czy budowie pantofelka, nikt nie uczy, że jest coś takiego jak siedem podstawowych uczuć, że wszystkie są potrzebne, w efekcie czego całe życie potem od tych uczuć uciekamy. Zamiast po prostu żyć tu i teraz, poświęcać dziecku czas, to ciągle stawiamy mu jakieś wymagania, kreujemy jego rzeczywistość. A może wystarczy być obok i pozwolić mu być szczęśliwym? Gdy sami wykonamy swoją robotę, będziemy mogli więcej wymagać od systemu edukacji.

- Nie tylko my możemy czegoś dzieci uczyć, one często wiele uczą nas. Czy ojcostwo jakoś zmieniło pana spojrzenie na życie?

- Oczywiście! Czasami łapię się na tym, że, gdy patrzę, że ten zagrał taką rolę, ten inną, a temat podpisał ciekawy kontrakt reklamo, i zaczynam się martwić, gdzie ja w tym wszystkim jestem, wszystko przestaje mieć znacznie, gdy wracam do domu i wychodzę z moim synem na podwórko. Zatrzymujemy się, zbieramy robaki, bo daje mu to frajdę, ważne jest tylko to, co tu i teraz. Tylko to może dać nam szczęście. Mój syn sprowadza mnie więc w takich momentach na ziemię. Uczy cierpliwości, radość ze zwykłych chwil, cieszenia się z małych rzeczy. To mi uświadamia, że ten kolorowy świat, który widzę w mediach społecznościowych, ten pęd za różnymi rzeczami, to wszystko tak naprawdę się nie liczy. Liczy się tylko miłość i czas poświęcona drugiemu człowiekowi.

Emisja w TV:

"Back to school. Prawdziwy egzamin", ndz., godz. 16.05 w TTV HD

Znasz matematykę lepiej niż 13-latek? Ten quiz pokaże, ile pamiętasz ze szkoły
Pytanie 1 z 6
W sadzie rosną drzewa owocowe: grusze i jabłonie. Liczba grusz jest o 40% większa od liczby jabłoni. Jabłoni jest o 50 mniej niż grusz. Ile jabłoni rośnie w sadzie?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają