Michał Żurawski, aktor znany z seriali m. in. Karbala czy Miasto 44, prywatnie mąż Romy Gąsiorowskiej, zdradził dlaczego zdecydował się na udział w show Azja Express. Jego uczestnictwo było sporym zaskoczeniem, gdyż aktor unika ścianek i mediów, skupia się na pracy artystycznej, a nie na wywiadach. Podobno występ w show był dla niego przygodą i swoistym odpoczynkiem. Ma duży dystans do tego, jak pokazany jest w montowanych przez produkcję odcinkach Azja Express. Najwyraźniej tylko Renata "Żenulka" Kaczoruk ma z tym problem...
- Nie interesuje mnie, jak to wygląda w telewizji, bo nie mam telewizora. Zdążyłem się jedynie zorientować, że w odcinkach jest 10 procent tego, co się działo na planie. Na przykład nie pokazano sytuacji, które były naprawdę niebezpieczne i zagrażały życiu uczestników. Gdyby zostały wmontowane, na pewno widzowie zmieniliby percepcję programu. Jednak to produkcja celująca w wybrany typ publiczności, więc rozumiem - powiedział zupełnie szczerze i bez pretensji.
- Postanowiliśmy zacząć jako cynicy. Dowcipni kolesie, którzy i tak mają wszystko w du*ie, bo wiedzą, że odpadną. Loża szyderców. Do pewnego momentu to się udawało, ale potem zaczęło pojawiać się zmęczenie. Przyznam, że nie przejrzałem dokładnie materiałów, które mi podrzucił producent przed nagraniem, bo byłem zbyt zajęty. Myślałem, że to będzie jakiś ostry survival, więc spędziliśmy miesiąc na treningach. Zamiast botoksu - biegi, siłownia, nordic walking... Dopiero na lotnisku zobaczyłem kolegów i dotarło do mnie, że tam nie może być na serio przedzierania się przed dżunglę, no bo jak Małgosia Rozenek, Hanna Lis czy modeleczki i aktoreczki miałyby sobie z tym poradzić? W trakcie okazało się, że choć formuła programu jest taka, że bez samozaparcia, sprytu i kombinowania nie da się wytrwać, to jednak - mówię to z mojego doświadczenia - absolutną podstawą jest kondycja. Ja tam schudłem dziesięć kilo - dodał.
Co ciekawe aktor potwierdza wcześniejsze wyznania uczestników show, że w programie nie było miejsca na udawanie i każdy pokazał się z tej prawdziwej strony. Nie było szans, żeby grać.
A co mówi o swoim znaku rozpoznawczym, czyli espadrylach? - Kiedy pojawiłem się w nich na lotnisku, koleżanki i koledzy z programu patrzyli na mnie jak na debila. Wszyscy mieli trekkingowe buty - nówki, a ja w szmaciakach. Spytałem ich tylko, kto wygrał wojnę w Wietnamie. - Wietnamczycy. - A w jakich chodzili butach? - Amerykanie w wojskowych, a Wietkong w espadrylach lub sandałach. No właśnie! Dziękuję bardzo. Po wszystkim Pascal zwrócił mi honor. Trochę kilometrów w tych espadrylach przemierzyłem, są pozszywane, zakrwawione... Oprawiłem je w ramkę i dałem mojej agentce. Wiszą na ścianie w agencji, jako totem.
Zobacz też: Justin Bieber w Krakowie - reakcje fanek