Nauka w szkole gastronomicznej wyglądała tak, że przez tydzień się uczyliśmy, a przez trzy tygodnie pracowaliśmy w kuchni. I tak przez dwa lata. Dostawaliśmy małe wynagrodzenie, które wynosiło 333 franki. Pamiętam to do dziś. Za pierwszą pensję kupiłem dwie skórzane kurtki dla mnie i dla mojego brata, który jest o 18 miesięcy starszy.
Rodziców na początku bardzo smuciła moja szkoła, bo wychodziłem rano i do domu wracałem późnym wieczorem. Zrozumieli jednak, że kuchnia to całe moje życie. Egzamin dyplomowy zdałem bez problemu. Mieliśmy znać ponad 90 przepisów. Nie tylko gotowaliśmy, ale pisaliśmy, co jest potrzebne do tego, aby daną potrawę ugotować. Gdy ktoś nie znał składu, to oblewał. Ja musiałem przygotować suflet z serem na słono, kurczaka grillowanego w sosie amerykańskim oraz deser - ciasto francuskie z truskawkami. Dziś to jest dla mnie proste, ale dla 16-latka nie było.
Przeczytaj też: Michel Moran z Master Chef: od dziecka chciałem być kucharzem
Po obronie dyplomu pracowałem jako pomoc kuchenna w dobrej, choć nie elitarnej restauracji. Dwa lata później trafiłem do kuchni luksusowego paryskiego hotelu Royal Monceau. Tam szlifowałem warsztat. Potem pracowałem Szwajcarii, Hiszpanii i Luksemburgu. To właśnie tam, w jednej z restauracji, spotkałem swoją przyszłą żonę Halinę. Poznali nas wspólni znajomi. Ja spędzałem z nimi wieczór, a ona wpadła na weekend do Luksemburga z przyjaciółką.
Bardzo długo tylko się przyjaźniliśmy. Obydwoje byliśmy po przejściach. Zarówno ja, jak i Halina zakończyliśmy nieudane związki. Mieliśmy po dwoje dzieci z pierwszych małżeństw. Moje to córka Solene i syn Andrea. Po roku wspólnego życia zdecydowaliśmy, że przeprowadzę się do Polski. Halina mogła mieszkać ze mną we Francji, ale nie chciała. Zaryzykowałem i dziś uważam, że było warto. Nie miałem wcześniej żadnego kontaktu z Polską, przyjechałem do obcego dla mnie kraju, ale cała rodzina Haliny szybko mnie zaakceptowała.