Urodziłem się we Francji, ale moi rodzice to rodowici Hiszpanie. Gdy emigrowali, w naszym rodzimym kraju rządził dyktator, generał Franco. Sytuacja ekonomiczna była bardzo zła, dlatego też rodzice wyruszyli do Francji w poszukiwaniu lepszego życia, a przede wszystkim pracy.
Nie było im łatwo, ale zawsze mieli do siebie ogromny szacunek. Tata Antonio pracował na budowie, mama Rosario - w żłobku. Byliśmy dużą rodziną. Mam trzech braci i dwie siostry. Tata zmarł, gdy miał 55 lat, mama dwa lata temu. Z rodzeństwem mam kontakt do dziś. Raz w roku organizujemy rodzinne spotkanie, zaprosiłem ich na otwarcie mojej restauracji Bistro de Paris, byli też na moim ślubie z Haliną.
Jako dziecko nie lubiłem szkoły i nauki. Trudno było mnie czymkolwiek zainteresować. Aż pewnego dnia przyszli do szkoły kucharze i zaczęli opowiadać o swojej pracy. Bardzo mnie to zainteresowało. Poszedłem do dyrektora mojego gimnazjum i powiedziałem, że chcę być kucharzem, zapytałem, co mam robić. Powiedział mi, że jeśli chcę pójść do szkoły gastronomicznej, to muszę się uczyć, bo inaczej się nie dostanę.
ZOBACZ: Gessler wybaczyła Moranowi, ale nie może go oglądać!
We Francji szkoły gastronomiczne to nie tylko niezła szkoła życia, ale i prestiż. Na koniec roku byłem jednym z najlepszych uczniów w szkole. Gdy dostałem się do szkoły gastronomicznej, miałem 14 lat. To była szkoła życia, której doświadczyłem już pierwszego dnia. Nie wolno było mieć butów sportowych, luźnego stroju, obowiązywał krawat. I trzeba było mieć krótko ścięte włosy, a ja miałem długie. Szef kuchni pan Wolf odesłał mnie do domu. Powiedział, że mogę wrócić, jak je obetnę. Biegałem po Paryżu i szukałem czynnego zakładu fryzjerskiego, bo w Paryżu w poniedziałki zazwyczaj mało co działa. Udało mi się znaleźć i następnego dnia rozpocząłem naukę w wymarzonej szkole.
Pierwszy raz gotowałem dla większego grona na obozie harcerskim. To były ziemniaki. Trochę je rozgotowałem, ale wszyscy byli zachwyceni.