Mieliśmy być śliczną dziewczynką

2009-07-27 4:00

Od dziecka pasjonowali się muzyką. Ich koncerty w kościele robiły furorę. Tylko "Super Expressowi" Łukasz (34 l.) i Paweł Golcowie (34 l.) opowiadają o dzieciństwie w Milówce koło Żywca i o braciach, którzy przez nich dostawali od rodziców w skórę.

Gdy mama była w ciąży, przygotowała wyprawkę dla dzidziusia. Ale tylko jednego. To były inne czasy i żaden lekarz nie powiedział jej, że mogą być dwa brzdące. A więc kiedy przyszedł czas porodu, w pełni przygotowana pojechała z tatą do szpitala w Żywcu. Oboje marzyli o ślicznej córeczce, bo synów, Rafała i Stanisława, już mieli. A tu nagle pojawiło się dwóch rozkrzyczanych chłopaków. Naprawdę wielkie zamieszanie spowodowaliśmy w rodzinie naszym przyjściem na świat.

Kto był pierwszy? Nie wiemy. Naprawdę! Do dziś mama ma wątpliwości, czy Łukasz to nie Paweł i odwrotnie. Sami też mamy problemy z rozpoznaniem siebie na zdjęciach z dziecięcych lat.

Wychowywani byliśmy skromnie. W domu nigdy się nie przelewało. Tata pracował w hucie, a mama, żeby dojechać do zakładów tekstylnych w Bielsku-Białej, wstawała o godz. 4 rano i tak przez 35 lat. Rodzice uprawiali też rolę, chociaż w górach ziemia nie rozpieszcza. Gleba szóstej kategorii - ledwie szczypiorek urośnie. Nie było łatwo. Na dodatek, gdy mieliśmy po 14 lat, tata umarł. Odszedł zdecydowanie za wcześnie! Rak wątroby pokonał go w ciągu miesiąca.

Jak to chłopaki, w dzieciństwie broiliśmy, ale według nas w granicach normy. Czy coś strasznego zrobiliśmy? Chyba nie, choć zdarzały się różne rzeczy... Były zabawy w księdza i ministranta, było ściganie się po dachach, ale też urządzanie trampoliny z nowiutkiego samochodu kuzyna czy skakanie z mostu do Soły. Z perspektywy czasu włos jeży się na głowie, do czego byliśmy zdolni. Lania nie dostawaliśmy, najwyżej mama nas przeganiała ścierką. Jako najmłodsi byliśmy uprzywilejowani. To starsi bracia mieli przechlapane. Kiedyś zgubiliśmy się w lesie, a Rafał i Staszek szukali nas. Kiedy wróciliśmy późno do domu, to oni dostali w skórę, a nie my, bo mieli nas pilnować.

Skąd mamy talent? W naszej rodzinie talent przejawiał się pod wieloma postaciami. Tata grał na klarnecie, jego bracia malowali, rzeźbili, udzielali się w teatrach ludowych. Dużą wagę przywiązywali do tradycji i miłości do ojczyzny. Tata walczył nawet w czasie II wojny światowej.

Dlaczego wybraliśmy muzykę? Kiedyś dostaliśmy od taty cymbałki. Już wtedy - będąc małymi brzdącami - ładnie na nich graliśmy. Głosy też mieliśmy niezłe. Po Pierwszej Komunii Świętej zostaliśmy ministrantami i tak pięknie śpiewaliśmy psalmy na dwa głosy, że wszystkie babcie się zachwycały. Mieliśmy po 10 lat, gdy pojechaliśmy na egzaminy do szkoły muzycznej w Żywcu. - Chodź, chodź tu, pokaż zęby. O, dobry zgryz. To będziesz grał na trąbce. A ty na perkusji - dyrektor szkoły zdecydował, choć my marzyliśmy o saksofonie i kontrabasie, ale w szkole nie było klasy saksofonu, a na kontrabas 10-latki zdecydowanie mają za małe ręce.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki