Czechy. W okolicach Pragi mijam tabliczkę z napisem Řitka (wym. Rzitka, po polsku - Dupka). Skręcam w wyboistą boczną drogę. Jest! Biały dom otoczony płotem, a na nim tabliczka: "H. Vondrackova". W Polsce to nie do pomyślenia. W Czechach w wielu przewodnikach willa artystki jest jedną z atrakcji na szlaku do Pragi.
Dzwonię. Helena osobiście otwiera furtkę. Kiedy wchodzę do domu, prosi, abym zdjęła buty. "To Helena nie ma służby?!" - myślę sobie. Ano nie ma. Piosenkarka sama sprząta, gotuje, dba o ogródek. Zobaczyć ją ze szpadlem i grabiami to żadna sztuka. Tylko od czasu do czasu przychodzi pani do pomocy.
Zajadam się upieczonym przez Helenę ciastem. Ona opowiada pewną historię. - Przyszła kiedyś do furtki pewna dziennikarka. Akurat wyrywałam chwasty w ogródku. Zapytała mnie: "Jest pani Vondrackova?". A ja jej na to: "Nie ma!". Dziewczyna zawinęła się i poszła. No, nie poznała mnie! Wzięła mnie za gospodynię! - śmieje się Helena.
Dom, jak na tak wielką gwiazdę, nie jest zbyt okazały. Pięć pokoi, dwie łazienki. Na parterze jest pokój z pamiątkami - dziesiątkami platynowych i złotych płyt. W szafie stoi Bursztynowy Słowik, sopocka nagroda z 1977 r. Helena sięga po stojące obok pół gitary. - Drugą połówkę ma Maryla Rodowicz, moja przyjaciółka - mówi Vondrackova i prowadzi mnie do kolejnych pokojów. Na parterze są jeszcze: sauna, jacuzzi i sala ćwiczeń. Wyżej jest salon z kominkiem i kuchnia. Wydobywają się z niej zapachy, aż skręca kiszki. Helena piecze mięso. Na drugim piętrze są m.in. sypialnia artystki i nieduża garderoba. Dziwię się, że Helence mieszczą się tu wszystkie sukienki. A ma ich sporo. Nawet tę, w której "Malovanym dzbankiem" wyśpiewała nagrodę w Sopocie. - I wciąż w nią wchodzę! - chwali się artystka.
Już wieczór, czas odpocząć, ale Helena jeszcze będzie pracować. Za chwilę przyjedzie czeska telewizja kręcić kolejny program z jej udziałem. Bo Vondrackova to wielka gwiazda. W Czechach jej piosenki puszczane są w radiu średnio co 7 minut!