Mąż Budzyńskiej jest dozorcą w jednej z kamienic w centrum Warszawy. Rzadko widuje się z żoną, ale jest z nią w stałym kontakcie. Towarzyszył nawet pani Elżbiecie podczas pogrzebu artystki. Uważa, że jego żona powinna dostać schedę po swojej podopiecznej.
- Ela była przy niej cały czas, a wiadomo, że Violetta do łatwych osób nie należała. Wszyscy wiedzą, że miała trudny charakter. Niełatwo było się nią zajmować - przekonuje pan Jacek w rozmowie z "Super Expressem". - Podobno ten majątek wart jest milion, ale przecież milion to żadne pieniądze za 30 lat pracy - mówi z przekonaniem.
Dodaje jednak, że wiele razy przekonywał żonę, aby dała sobie spokój z walką z Gospodarkami o majątek.
- Mówiłem, żeby oddała im to wszystko, wracała do domu, ale ona nie chce - tłumaczy pan Jacek i ujawnia, że do momentu wyjaśnienia sprawy Budzyńska będzie mieszkać w Lewinie. - Boi się, że wszystko rozkradną. Tego, co tam jest, trzeba pilnować - mówi.
"Super Express" dotarł do testamentu z 2008 roku, który najprawdopodobniej jest ostatnią wolą Violetty Villas. Wynika z niego, że wszystko, co miała, artystka przepisała Budzyńskiej. Cała rodzina - z synem na czele - została wydziedziczona. Krzysztof Gospodarek chce podważyć ujawniony dokument.