- Poznałem Małgosię w 1983 roku, w 2003 roku została nauczycielem zen, a w 2011 roku uzyskała tytuł Master. Małgosia była Bodhisattva, czyli osobą, która pomagała innym wstąpić na lepszą drogę. Była wspaniałą osobą, a wiadomość o jej śmierci była dla mnie bardzo przykra...
- Utrzymywaliście stały kontakt?
- Przez te wszystkie lata widywałem się z nią nawet i dwa razy do roku, kiedy przylatywałem do Polski, by prowadzić zajęcia. Miała przyjechać z mężem do Stanów, niestety, nie zdążyła. Wasz kraj jest mi szczególnie bliski, gdyż mój ojciec był z pochodzenia Polakiem z okolic Przemyśla. Niestety, poza kilkoma słowami nie mówię po polsku. Zarówno Gosia, jak i jej mąż Andrzej byli mi bardzo bliscy i miałem z nimi kontakt.
Przeczytaj też: Rodzina Małgorzaty Braunek pożegnała ją nad Wisłą - ZDJĘCIA
- Jak znosiła walkę z nowotworem? Skarżyła się?
- Z Małgosią widziałem się ostatni raz w czerwcu zeszłego roku, kiedy byłem w Polsce. Dowiedziała się o swej chorobie i miała nadzieję, że wyzdrowieje. Od tamtej pory często rozmawialiśmy przez skype'a, ostatni raz na tydzień przed jej śmiercią. Wtedy choć fizycznie nie czuła się najlepiej, była w bardzo dobrej kondycji psychicznej, wprost emanowało z niej szczęście, spokój i miłość oraz harmonia duchowa.
- I tak ją pan zapamięta?
- Mimo że pod koniec życia bardzo cierpiała, odeszła w spokoju i w miłości w otoczeniu tych, którzy ją kochali. Zapamiętałem ją jako piękną istotę nie tylko zewnętrzne, ale przede wszystkim wewnętrznie. Była piękna jak tęcza, emanowało z niej dobro i spokój, roztaczała to wokół siebie.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail