To się nazywa miłość. Anna Maleady, gdy dowiedziała się o tym, że Stan Borys trafił do szpitala, natychmiast wsiadła w samolot z Nowego Jorku do Warszawy i popędziła do ukochanego. Nie było jej łatwo pokonać taką odległość i nagłą zmianę czasu - ale to nie miało żadnego znaczenia. Od świtu do nocy jest przy ukochanym. Oboje niecierpliwie czekali na diagnozę lekarzy. Dopiero wczoraj okazało się, że przyczyną nagłego pogorszenia stanu zdrowia Borysa był udar niedokrwienny.
Ania robi wszystko, by pomóc ukochanemu, który jest sparaliżowany i nie może ruszać lewą ręką. Jest w stałym kontakcie także z lekarzami z USA. I dba o lepsze samopoczucie Stana - przynosi mu do szpitala wodę mineralną i świeże owoce.
Jak zaznacza Maleady w rozmowie z "Super Expressem", nie dałaby rady, gdyby nie dotychczasowa pomoc przyjaciół, którzy zajęli się Stanem, zanim ona dotarła do Polski.
- Stan otrzymał natychmiastową pomoc od przyjaciół, krewnych, kolegi lekarza oraz od Fundacji Lex Nostra. Oni zadbali, aby był zabrany karetką. Tak naprawdę uratowali mu życie. Dziękuję – mówi nam przejęta.