– Jakie to uczucie, kiedy patrzysz na sklepowe półki wypełnione egzemplarzami książki „#NIEDOPODROBIENIA”?
– Wspaniałe, tym bardziej że widzę, jak znika z tych półek i trafia do domów ludzi, którzy później wysyłają mi zdjęcia z nią w różnych sytuacjach. To jest piękne. Nie wytrzymałam i pojechałam do drukarni, kiedy wszystko się drukowało. Wtedy poczułam, że moje marzenie naprawdę się spełnia.
– To fenomen! Nigdzie nie grasz, nie śpiewasz, nie tańczysz, nie jesteś bohaterką seksskandali, a jednak istniejesz w show-biznesie. Jesteś zatem celebrytką. Czy tak też się czujesz?
– Słowo celebrytka w żaden sposób mnie nie obraża. Nie zamierzam z nim walczyć. Chciałabym jednak, żeby ludzie określali mnie mianem pozytywnej, zwariowanej osobowości, która kiedyś wkroczyła na salony i z powodzeniem utrzymuje się na czerwonych dywanach już 19 lat, mimo że ją czasem wypychają, kopią i nie wszędzie jest mile widziana, ale ona dalej rozpycha się łokciami i robi swoje, bo choć to wszystko szczęścia może nie daje, ale jest bardzo fajnym sposobem na zaspokojenie swego rodzaju próżności. Bawię się show-biznesem jak sportem. Bywanie i pozowanie na ściankach nie jest źródłem mojego utrzymania, więc mam do tego dystans, lecz nie ukrywam, że mam parcie na szkło.
– Przez pewien czas funkcjonowałaś w mediach jako kucharka, która potrafi w krótkim czasie zrobić coś z niczego. Teraz jesteś propagatorką zdrowego stylu życia.
- Zmieniłam cały swój świat. 16 miesięcy temu podjęłam walkę ze zbędnymi kilogramami, których może dużo nie było, ale w jakimś stopniu mi przeszkadzały. Miałam wiele podejść do wprowadzenia w życie regularnych treningów i przestrzegania diety. Kilkakrotnie się poddawałam, aż w końcu przyszedł taki moment, że zawzięłam się sama w sobie. Odtąd siłownia stała się niemal obowiązkowym elementem na liście zadań do wykonania każdego dnia.
– Podobno, kiedy zakładałaś konto na Instagramie, nie miałaś pojęcia, że w krótkim czasie staniesz się influencerką?
– Nie lubię tego słowa, bo nie promuję tam marek za pieniądze. Prędzej coś skrytykuję niż zareklamuję (śmiech). Rzeczywiście, jak założyłam swój profil, nie wiedziałam, że to wszystko aż tak się rozkręci. Tonę w wiadomościach od obserwatorów mojego konta. Nie zawsze jestem w stanie odpisać, więc nagrywam filmiki. Każdego dnia wysyłam ludziom pozytywną energię, która wraca ze zdwojoną siłą. U mnie prawie w ogóle nie ma hejtu. Tylko jednostkom coś się nie podoba.
– Jak myślisz, na czym polega twój fenomen?
– Przede wszystkim jestem szczera i prawdziwa. Nie wywyższam się dlatego, że mam w kieszeni parę groszy więcej niż inni. Pieniądze, choć bardzo je lubię i nie ukrywam, że nie jestem biedna, nigdy nie były sensem mojego życia.
– Mimo życiowych zawirowań wychowałaś fantastyczne dzieciaki. Jakie masz z nimi relacje?
– Staram się być najlepszą mamą na świecie, ale przede wszystkim próbuję rozumieć moje dzieci. Mam nadzieję, że jak umrę, to będą mi czasem palić lampeczkę na grobie. Zapowiedziałam im, że mają mnie pochować w podartych dżinsach, w trampkach, z telefonem i ładowarką… Jestem dumna ze swoich dzieci. Wychowałam je na bardzo wrażliwe istoty, po prostu na dobrych ludzi. Nie sprawiają żadnych problemów wychowawczych, choć miewają fochy i nieraz na nie nakrzyczę. Ważne jednak, że przychodzą do mnie z problemami.
– Często opowiadasz o swojej szczególnej więzi z ojcem, którego dość wcześnie straciłaś. Pamiętasz, jak zmieniło się twoje życie, kiedy odszedł twój tata?
– Tata mówił mi, że jestem dzieckiem szczęścia. Powtarzał mi: „Pamiętaj, Monika, uśmiechaj się tyle, żeby ktoś, patrząc na ciebie, roześmiał się w głos, nawet jak będzie smutny”. Po nim odziedziczyłam tę pogodę ducha. Miałam dziewięć lat, jak zginął w wypadku samochodowym. Mój szczęśliwy dotąd świat rozprysnął się nagle jak bańka mydlana. Krótko po śmierci taty zaczęłam bardzo chorować.
– Obecnie cieszysz się życiem bardziej niż kiedyś?
– Teraz jestem spełnioną i ciągle spełniającą się w nowych dziedzinach kobietą. Zyskałam wolność i pewność siebie. Jestem w fantastycznym związku. Nasza fascynacja sobą nawzajem na szczęście nie mija. Mój partner daje mi mnóstwo wolności i poczucie bezpieczeństwa. Podstawą naszego związku jest zaufanie. Nikt nikogo nie sprawdza. Mogłabym robić, co chcę, lecz ciągnie mnie do domu.
– Mówisz, że czujesz się wieśniaczką, ale na oficjalnych wyjściach potrafisz wyglądać jak księżniczka. Do której z tych kobiet jest ci bliżej?
– Jestem dziewczyną w dresach, która każdego dnia stawia czoła przeciwnościom losu i życiowym zadaniom. Tylko czasem chodzę na eventy, żeby stanąć na ściance. Od czasu do czasu lubię szum wokół swojej osoby. Zrobię obrót, lewa, prawa, udzielę kilku wywiadów, pouśmiecham się i jak uznam, że mam dość, to uciekam do domu, nie wdając się w zbędne dyskusje, bo w świecie show-biznesu nie ma prawdziwych przyjaźni. Nie jem na bankietach, nie piję alkoholu, nie interesuje mnie ten sztuczny świat, jednak muszę się co jakiś czas pokazać, żeby wszyscy wiedzieli, że nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.
Rozmawiała Martyna Rokita
Więcej emocjonujących historii z życia Moniki Goździalskiej w książce #NIEDOPODROBIENIA