- Każda z bohaterek „Żon Warszawy” emanuje kobiecą siłą, choć na różny sposób. Skąd ty czerpiesz swoją?
- Odkąd pamiętam, byłam typem takiego kolorowego, uśmiechniętego postrzeleńca. Dziś mam do siebie duży dystans i myślę, że to właśnie w momencie, kiedy przestałam się wstydzić tego, jaka jestem, moja siła wzrosła. Pokazałam, że można być silną osobowością i realizować się w życiu, a jednocześnie pozostać sobą. Jeżeli chodzi o „Żony Warszawy”, to każda z tych kobiet do czegoś doszła, więc ma sobie pewną siłę przebicia, ale muszę przyznać, że w momencie, gdy weszłam do tej grupy, okazało się, że w przypadku niektórych uczestniczek ta siła jest w dużej mierze raczej wykreowanym wizerunkiem. Ja jestem osobą bardzo koleżeńską i serdeczną, ale nie dam sobie wejść na głowę. Myślę, że widzowie to szybko dostrzegli. Jestem przede wszystkim prawdziwa i na tym właśnie polega siła. Dzięki niej zrzeszam wokół siebie w mediach społecznościowych wiele kobiet, które czasem jej potrzebują do walki.
- W sieci od lat masz spore grono fanek i to właśnie do kobiet głównie kierujesz swoje treści. Co jest dla ciebie najważniejsze w tym przekazie?
- To, co mówię, oparte jest na moim własnym doświadczeniu. Kiedy po rozwodzie przeszłam prawdziwy krach emocjonalny, uświadomiłam sobie wiele rzeczy. Zrozumiałam, że każda kobieta ma prawo do realizowania swoich marzeń, czym by one nie były, i nikt nie ma prawa mówić jej, jak ma żyć. Wierzę, że mimo wszystkich ról, które na co dzień odgrywamy, nie musimy się bać poświęcać uwagi samym sobie. Chciałabym, żebyśmy nie odkładały naszych pragnień na później, bo życie jest krótkie, a zegar nie stoi w miejscu. Wszystko można ze sobą pogodzić i ja jestem tego żywym przykładem. Czasem słyszę, że „jestem lepsza od terapeuty”, ale ja z terapią nie mam nic wspólnego. Po prostu w moich słowach kobiety najwyraźniej znajdują jakąś część siebie. Traktują mnie jak koleżankę i z tego jestem dumna najbardziej. Mimo, że prowadzę taki, a nie inny styl życia, nie postrzegają mnie jako kogoś odległego, ale jak jedną z nich, a nie jest to takie oczywiste, bo często zdarza się, że kobieta, która ma urodą czy lepszą sytuację finansową bywa przez inne traktowana jak rywalka.
- A jak ten egzamin z kobiecej solidarności zdały bohaterki „Żon Warszawy”?
- Ten program był dla mnie nowym doświadczeniem, ale też pewnym zderzeniem z rzeczywistością, bo okazuje się, że kobieta dla innej kobiety potrafi być największym wrogiem. Większość dziewczyn w programie miały wcześniej styczności z kamerą, i to je niestety zgubiło. Na jedną z nich spadł ogromny hejt po tym,jak na oczach widzów zmieszała mnie z błotem, a jako, że zajmuje się ona coachingiem i naucza inne kobiety, zwróciło się do mnie później wiele osób z tego środowiska, przyznając, że takie zachowanie szkodzi całej branży. Nie cieszy mnie oczywiście, że Magdę spotkał tak duży hejt, ale cieszy mnie, że jeśli chodzi o mnie, ludzie oglądający program odebrali mnie jako tą samą osobę, którą jestem w sieci czy w życiu prywatnym. Wiem za to, że nie każda z bohaterek może to powiedzieć o sobie.
- Co dał ci udział w tym programie?
- To była ciekawa okazja, żeby się sprawdzić, tym bardziej, że nie był to łatwy plan. Zdjęcia trwały ponad 3,5 miesiąca, praktycznie dzień w dzień. Udział w show na pewno też jeszcze bardziej mnie utwierdził w przekonaniu, że chcę poprzez moje media społecznościowe zachęcać kobiety do tego by były sobą i nie rezygnowały z marzeń, choćby inni próbowali im podciąć skrzydła lub podkopią wiarę w siebie. Zyskałam więc w siebie jeszcze większą siłę, i pierwsze co zrobiłam po zakończeniu zdjęć, to powiedziałam głośno, że marzę o udziale w „Tańcu z Gwiazdami”! Teraz Więc ten program dał mi siłę, którą mam, nie wiem dlaczego, po prostu chcę to robić, że staram się jeszcze mocniej, dało mi na pewno to, że pierwsze co zrobiłam, to powiedziałam,: „ja chcę tańczyć w Tańcu z Gwiazdami”. Teraz pozostało czekać na rezultaty (śmiech).
- Wierzysz, że o marzeniach trzeba mówić głośno, żeby się spełniły?
- Owszem, ale nie oznacza to, żeby na nie ciężko nie pracować. Dużo się teraz mówi o afirmacji swoich pragnień, która pomóc im się spełniać. Owszem, można to robić, ale mówienie o „wyafirmowaniu” sobie mieszkania za 15 mln złotych to dla mnie bzdura. W życiu nie ma nic za darmo, na wszystko trzeba zapracować, nawet na szczęśliwe zbiegi okoliczności. Bo nawet jeśli w pewnym momencie będzie się miało po prostu fart, to też najpierw trzeba włożyć sporo wysiłku, by znaleźć się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Trzeba przejść pewną drogę, poznawać ludzi, wychodzić z inicjatywą. Marzenia się nie spełnią, jeśli będziemy siedzieć w domu.
- Twoja droga do punktu, w którym dziś jesteś, nie była łatwa. Nie raz przyznawałaś, że po rozwodzie musiałaś zacząć praktycznie od początku. Co być doradziła kobietom, które chciałyby iść za twoim przykładem?
- Najważniejsza jest odwaga. Trzeba uwierzyć, że da się radę, ale też nic na siłę. Często powtarzam: „jeżeli dzisiaj nie jesteś w stanie nacisnąć tklamki i przejść przez te przysłowiowe drzwi, to poczekaj”. Nikt nie ma prawa wywierać na nas presji. Trzeba być pewną tego, czego się chce. Trzeba też być gotowym na upadki, bo nie da się ich uniknąć. Pamiętajmy jednak, że nie o drogie metki w życiu chodzi. Życzę każdej kobiecie, żeby zawsze pamiętała, że nie o nas świadczą, ale to co tworzymy, i jak się z tym czujemy. Nie myślmy o tym, co sobie kupimy, gdy już odniesiemy sukces, ale jakim człowiekiem będzie, gdy już dojdziemy do punktu, w którym chcemy się znaleźć.