Monika Richardson to prawdziwa bizneswoman. Nie tylko z powodzeniem prowadzi agencje PR-ową czy dorabia jako konferansjer, ale niedawno postawiła na bardzo ambitny biznes. Dziennikarka otworzyła w stolicy szkołę językową, w której sama uczy angielskiego i hiszpańskiego. - Szkoła La Manche już działa. Mam młodą wspólniczkę, która bardzo pomaga mi w tym biznesie. Ja zajmuję się metodologią nauczania i samym uczeniem. Prowadzę zajęcia z angielskiego i hiszpańskiego, ale docelowo mam w planach zatrudnienie jeszcze kilku lektorów. Mam nadzieję, że będziemy się rozrastać. Swoja siedzibę mamy na Starej Ochocie w Warszawie w pięknej przedwojennej willi - opowiada „Super Expressowi” Monika, która zapowiada, że rozważa zatrudnienie także innych znanych osób w charakterze nauczycieli.
Richardson wydała wszystkie oszczędności
Gwiazda posiada oczywiście stosowne wykształcenie. Ukończyła iberystykę, a przed laty była nauczycielką angielskiego. A czym La Manche wyróżnia się spośród innych szkół o podobnym profilu? - To nie jest tylko szkoła językowa. To miejsce, które nazwałyśmy salonem francuskim, do którego można przyjść, napić się pysznej kawy, zjeść croissanta, przyjść na śniadanie angielskie albo hiszpańskie, wziąć udział w seansie malowania ciałem, w jodze, czy pokazie filmowym w oryginalnym języku filmu. To miejsce do spędzania czasu, a przy okazji do nauki języka - opowiada gwiazda, która w interes zainwestowała sporo gotówki. - Trochę trzeba było w to włożyć, ale jestem na takim etapie w życiu, że potrzebuję mieć coś swojego. Mam nadzieje, że nie będę żałować. „Świnka skarbonka” rozbita - dodaje.
Reszta artykułu pod galerią.
Richardson zarabiała 40 tys. zł. miesięcznie!
Okazuje się, że Richardson przez lata miała z czego oszczędzać. Jak niedawno wyznała, na jej konto z kontraktu z TVP wpływało ogromne wynagrodzenie. - Miałam kiedyś tzw. kontrakt gwiazdorski. Dostawałam dużo pieniędzy bez względu na to co robiłam i to chyba przez rok. Dostawałam chyba 40 000 zł czy jakoś tak. To były tak zwane złote lata w TVP a ja wtedy robiłam taki program, który się nazywa "Europa da się lubić". Oglądało go 7 000 000 ludzi wiec pieniędzy z reklam było wystarczająco by mi zapłacić. Pewnie dziś byłoby o to zdecydowanie trudniej - powiedziała Monika w rozmowie z Pomponikiem.
Kiedy dobre czasy się skończyły, Monika znalazła inny sposób zarobkowania. - Telewizja otwierała drzwi do biznesu, do szerszego rynku konferansjerki, estradowego. Jeżeli ktoś był dobry i tak jest do dziś, to w pewnym momencie był gdzieś tam wysoko, ale nie dzięki telewizji. Oczywiście musiałam dorabiać gdzieś na boku - dodała.