- Od ponad 20 lat jest pani związana z Telewizją Polską. Czy czuje się już pani na ul. Woronicza jak w domu?
- Dom to dom, a praca to praca. Lubię i szanuję moją pracę, ale to nie jest całe moje życie. Przepraszam, ale dodam: na szczęście. Woronicza znam jak własną kieszeń, wszystkie zakamarki, garderoby, magazyny, tajne miejsca w studiach. Lubię czasem przejść się po tych fascynujących zaułkach. Ale najciekawsi są ludzie. Niektórzy pracują w TVP 30-40 lat i są prawdziwymi specjalistami. Wiedzą prawie wszystko w swojej dziedzinie. Szkoda, że teraz tłumniej odchodzą na emeryturę, bo najbardziej lubię rozmawiać właśnie z nimi.
- Jaki był najtrudniejszy moment w pani karierze?
- Chyba ten, gdy jeden pan dyrektor z Poznania powiedział mi, że mnie nie lubi i zwolnił. Potem zdarzyło mi się to jeszcze dwa razy. Za każdym razem panowie dyrektorzy “lecieli” ze stanowiska zaraz po mnie, a ostatnim razem to nawet pan dyrektor został wyrzucony, zanim moje zwolnienie doszło do skutku. W każdym razie teraz jestem już chyba dość odporna na takie sytuacje. Co ciekawsze, nikt nigdy nie kwestionował moich kompetencji. Miałam dwie dość bolesne przerwy w pracy w TVP, więc wiem na pewno, że co nas nie zabije, to nas wzmocni.
- Teraz możemy panią oglądać w programie Pytanie na Śniadanie. Czy po tylu latach pracy przed kamerą czuje pani jeszcze tremę przed wejściem na żywo?
- Po tylu latach pracy nazwałabym to raczej mobilizacją. Jest to uczucie ze wszech miar pozytywne, każe się skupić na oddechu, na postawie, a przede wszystkim na wiedzy, którą trzeba przekazać. Pomaga. W Pytaniu na Śniadanie pracuję od 15 lat, czyli od samego początku istnienia tego show. Dlatego mówię z pełnym przekonaniem, że połowa sukcesu to dobry partner/partnerka. Na resztę pracujemy sami pamiętając, że ten ktoś, kto stoi obok nas, również na nas liczy.
- Programie każdego dnia poruszacie dziesiątki tematów z rożnych dziedzin. Czy zawsze jest pani perfekcyjnie przygotowana?
- Nigdy nie weszłam do studia nieprzygotowana. Taki typ. Jestem najbardziej upierdliwą członkinią tego zespołu. Jeśli "na belce" w moim programie jest literówka, to ja ją zauważę. Jeśli nie dostałam mailem materiałów podających, to potrafię dzwonić do wydawcy o północy przed programem. Jeśli mój współprowadzący przejęzyczy się w nazwisku gościa, to ja trzy razy przedstawię go właściwie i przeproszę. Tak mam. Praca ze mną nie jest łatwa. Ale są tacy, którzy to lubią, czują się przy mnie bezpiecznie.
- Pochodzi pani z dziennikarskiej rodziny. Pani mama Barbara Trzeciak-Pietkiewicz także była dziennikarką. Czy to ona panią zainspirowała do podążania jej drogą?
- Raczej zniechęciła. Zawsze z bratem mówiliśmy, że praca zabrała nam Mamę. Nie lubiliśmy kłaść się spać bez niej, tym bardziej, że nasi rodzice byli rozwiedzeni i taty wtedy przy nas nie było. Ale Mama prowadziła wieczorne wydanie Faktów we Wrocławiu (w ośrodku TVP oczywiście) i rzadko całowała nas na dobranoc. Na szczęście była z nami moja ukochana Babcia Ziuta. To jej mówiłam, że nigdy nie będę dziennikarką. Miałam zostać naukowcem. Dostałam nawet stypendium doktoranckie do Szkocji. Specjalizowałam się w teorii filmu. Na chwilę tylko zajrzałam do telewizji. I wpadłam.
- Czego nauczyła panią mama?
- Życia. To proste, prawda? Rodzice mają nas nauczyć życia. Wchodzenia do nieznanej wody z uśmiechem na twarzy. Podejmowania skalkulowanego ryzyka z głośnym okrzykiem: “ja nie dam rady?” Podnoszenia się z kolan po sromotnej porażce i budzenia się rano z przekonaniem, że dzisiaj będzie piękny dzień. Tego nauczyła mnie moja Mama.
- Chciałaby pani, żeby pani córka Zosia również poszła w pani ślady?
Zosia będzie wiedziała dokładnie, co ma zrobić. Ma wpojone od dziecka przekonanie o tym, że jest wyjątkowa i że cokolwiek postanowi, ma moje pełne wsparcie. Oczywiście martwię się o nią. Ale chyba niepotrzebnie. To najbardziej emocjonalnie inteligentna dziewczyna, jaką znam.
- Dla miłości potrafiła pani postawić wszystko na jedną kartę. Pani związkiem ze Zbigniewem Zamachowskim media żyły przez długi czas. Co pani pomogło przetrwać te wszystkie trudne chwile?
- Och, jeszcze wiele przed nami…Media żyją przecież nie tyle naszym związkiem, ile konfliktem z byłą żoną, prawda? Zapewniam, że związek hartuje się świetnie w ogniu. Nasz jest już prawie z tytanu.
- Co pani pomaga w najtrudniejszych momentach? Co daje pani siłę?
- Moja rodzina. Oni są najważniejsi. Moje dzieci, mój mąż, moja Mama, mój tata, moja kochana macocha. A ja jestem dzięki nim i dla nich. Tylko to się liczy. Nie muszę wyjeżdżać, żeby ładować baterie, ani szukać filozofii akceptowania rzeczywistości. Biorę wszystko z dobrodziejstwem inwentarza i czuję, że jestem pełna i spełniona.
- Miłość sprawiła, że rozkwitła pani na nowo. Co zrobić, żeby ten stan trwał jak najdłużej?
- Muszę powiedzieć, że szczególnie ostatnio czuję się wyjątkowo fajnie. Tak jakby ktoś zdjął czarną chmurę znad mojej głowy. Nie wiem, co się stało. Po prostu lubię to życie, które mam i nie chcę żadnego innego.
Pytanie na śniadanie
pora emisji: poniedziałek-niedziela 7.55 TVP 2