Choć od śmierci gwiazdora wszech czasów minęło już ponad pół roku, jego zagorzali wielbiciele wciąż nie mogą pogodzić się ze stratą idola. Łzy rozpaczy przerywały tylko okrzyki "morderca"! Takie słowa cisnęły się na usta fanów Jacksona, gdy dr Murray w otoczeniu policjantów wchodził do sądu.
Przeczytaj koniecznie: Tak umierał król popu!
Pewny siebie, w doskonale skrojonym, eleganckim garniturze lekarz nie zdradzał żadnych oznak zdenerwowania. Zupełnie jakby puścił w niepamięć tragiczne wydarzenia z 25 czerwca 2009 r., kiedy to wstrzyknął Michaelowi zabójczą dawkę silnego leku przeciwbólowego propofolu zmieszanego z dwoma środkami uspokajającymi.
Kardiochirurg z Houston w Teksasie przed sędzią Keithem L. Schwartzem oświadczył, że jest niewinny zarzucanych mu czynów. Rozprawa trwała krótko. Za możliwość odpowiadania z wolnej stopy sędzia wyznaczył kaucję 75 tys. dolarów (prokuratorzy domagali się 300 tys. dolarów). Do czasu wpłacenia kaucji Murray pozostanie w areszcie. Wyprowadzono go z sali sądowej w asyście zastępców szeryfa, ale nie założono mu kajdanek.
Ta decyzja zszokowała rodzinę króla popu. Ojciec Michaela, Joe (80 l.) wyznał dziennikarzom, że szukają sprawiedliwości, a jego siostra La Toya (53 l.) dobitnie powiedziała, że Murray powinien odpowiadać za morderstwo z premedytacją. W blasku fleszy błyszczeli też bracia piosenkarza: Jermaine (55 l.), Jackie (58 l.), Tito (56 l.), Randy (48 l.).
Jeśli sąd uzna kardiochirurga winnym śmierci Jacksona, może on spędzić za kratkami najwyżej 4 lata. Lekarz cały czas twierdzi, że podał królowi popu tak silne leki, bo ten sam go o to prosił.