Dzieciństwo miałam... cudowne! Mieszkaliśmy w dużym domu, który wybudował dziadek. Kiedy mama wyszła za mąż, dziadek udostępnił rodzicom górę. Przed domem rozciągał się ogromy ogród. Ciągnął się aż do rzeki Białki. Ileż tam wspaniałych zabaw przeżyliśmy z rodzeństwem... Budowaliśmy w rzece zapory z kamieni, łapaliśmy rybki. Kąpaliśmy się! Białka była wtedy taka czysta. Graliśmy też przedstawienia w ogrodzie. A kiedy przyszła zima, przenosiliśmy się do sypialni rodziców, gdzie zawieszaliśmy prześcieradło i graliśmy na jego tle. A że nasz dom zawsze był pełen gości, więc... mieliśmy wspaniałą widownię.
Byłam dzieckiem bardzo żywotnym. Kolana miałam wiecznie poobijane, fryzurę nosiłam jak chłopiec. Oj, i byłam też trochę nieznośna. Kiedyś, pamiętam, wujek Adam, który właśnie wrócił z Ameryki, przywiózł nam prezenty pod choinkę. Mojej siostrze Jasi podarował piękną lalkę z blond lokami, a ja dostałam jakiegoś głupiego kowboja-pajaca. Nie spodobało mi się to, więc... wstałam nocą i obcięłam lalce te cud loki. Rano awantura - mama próbuje lalce przykleić włosy, ale nic z tego. Powiem, że nawet byłam wtedy z tego zadowolona.
I tak biegło moje beztroskie dzieciństwo, moja młodość, aż przyszła wojna. Ludzie czuli, że coś wisi w powietrzu. Tydzień przed jej wybuchem tato wysłał nas na wieś do wujka, który był proboszczem w Tuszowie. Sam został w Bielsku.
Ale po kilkunastu dniach postanowiliśmy wrócić, przecież to w Bielsku był nasz dom. Przywitała nas sąsiadka, która przed wyjazdem dostała klucze do mieszkania. Wchodzimy, mieszkanie ogołocone. W przedpokoju stał kredens jeszcze nieukradziony, bo pewnie był za duży, a w nim były kompoty. Wyłącznie agrestowe. Wszystkie inne, truskawkowe, gruszkowe zniknęły, co mamę trochę zdziwiło. Na to odzywa się mały synek naszej sąsiadki: - Bo my proszę pani agrestu nie lubimy.
A potem wprowadzili się Niemcy i nas wyrzucili. Mama, która mówiła perfekt po niemiecku, chodziła do tych Niemców i błagała, by pozwolili nam zamieszkać na strychu. Zgodzili się pod warunkiem, że będziemy stróżami. We własnym domu stróżami! Myliśmy więc schody, odśnieżaliśmy, sprzątaliśmy. Po pół roku ktoś przyniósł nam słoninę, smalec. Okazało się, że ojciec nam to przysłał. Ukrywał się, bo gestapo go szukało. Mój Boże, jak sobie o tym przypomnę...