- Nie została pani lekarzem, choć pochodzi z rodziny lekarskiej...
- Nie miałam szans na ten zawód z moją "pasją" do przedmiotów ścisłych. Chemia, fizyka to dla mnie abstrakcyjne dziedziny. Rodzice - tata był lekarzem, mama laborantką - mieli także ciągoty artystyczne, więc nie byli zdziwieni, że zdaję do szkoły teatralnej. Ale najlepiej w rodzinie śpiewał tata, po nim moja siostra, a dopiero trzecia w kolejce jestem ja.
- Czy kiedykolwiek chciała pani zrezygnować z aktorstwa?
- Tak. Gdy przestałam grać w Teatrze na Targówku, zostałam tak naprawdę bez niczego. Bez twarzy, bez nazwiska. Myślałam, że to koniec mojej pracy w tym zawodzie. To był czas, kiedy teatry, zespoły teatralne się rozpadały. Było ciężko, ale nie zrezygnowałam, bo ilekroć podejmowałam męską decyzję, że trzeba wreszcie rozejrzeć się za czymś innym, nagle pojawiała się propozycja, której nie warto było odpuścić i ciągnęłam ten wózek dalej.
- Co pojawiło się wówczas?
- Teatr Janusza Wiśniewskiego. Największa przygoda mojego życia. Trwała kilka lat. W pracy w tym teatrze pomogło mi doświadczenie wyniesione z Targówka - śpiew, taniec, ruch i muzyka.
- A długo zastanawiała się pani, czy przyjąć rolę Kleczkowskiej w serialu "Złotopolscy"?
- Nie. Pamiętam, że gdy zostałam zaproszona na zdjęcia próbne, nie powiedziano mi, że to będzie casting do roli Kleczkowskiej. Reżyser Małgorzata Zaliwska już na miejscu zapytała mnie, kogo bym widziała w tej postaci. Odpowiedziałam, że musiałabym pomyśleć, a prowadziłam wtedy w ZASP-ie agencję aktorską. Następne słowa pani reżyser brzmiały: "Zapraszam do charakteryzatorni". Zdębiałam. Kleczkowską miałam być ja, a nie kto inny. I tak już zostało.
- Ma pani dorosłą już córkę. Jaką jest osobą?
- Jest fantastyczna! Była bardzo grzecznym dzieckiem, zastanawiałam się, kiedy przyjdzie moment, że się zbuntuje. Okazało się, że była spokojna i taka pozostała do dzisiaj. A przy tym Bogusia jest silną kobietą jak ja. Czasami chciałabym być słabą kobietką, ale życie wciąż zmusza mnie, żeby być twardą.
- Nadal jeździ pani tylko komunikacją miejską?
- Nie. Od pięciu lat mam prawo jazdy. Zobaczyłam, że w wiele miejsc nie mogę dojechać tramwajem czy autobusem i usiadłam za kierownicą. Pamiętam jednak o przestrogach wróżki tarocistki, która mówiła, że nie powinnam jeździć, bo będę powodować wypadki. Ale do tej pory tylko dwa razy ktoś głupio we mnie wjechał. Egzaminy na prawo jazdy zdałam za drugim razem i jakoś sobie radzę.