- Boi się pan śmierci?
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Boję się śmierci, ale mniej, niż się bałem.
- Wielu Polaków powie: Gwieździe łatwo rzucać sloganami "warto żyć". Łatwo, gdy jest się bogatym i sławnym.
- Proszę pani, ja wiem, co to znaczy upokorzenie i bieda. Powodzić zaczęło mi się dopiero w latach 90., gdy przyszła wolna Polska. Ja w Stanach talerze i sztućce kupowałem na kredyt, a kiedy szedłem głodny obok restauracji, zapachy powodowały u mnie taką złość, że...! Pierwszy raz dotknęło mnie ubóstwo, gdy miałem 16 lat. Zmarł mój ojciec, miałem młodszego brata. Trzeba było iść do pracy. Jako goniec zarabiałem 600 zł, z pieniędzmi z renty mamy mieliśmy razem 1800. Chciałem wyjść z tej biedy, bo byłem popychadłem. Więc gdy zjawili się Lichtman, Poznakowski, Kowalewski (muzycy z zespołu Trubadurzy - przyp. red.) byłem wdzięczny losowi... Potem z nimi latami śpiewałem za napiwki. Mieliśmy stawki takie, że kasa państwowa zabierała prawie wszystko. Powodzić zaczęło mi się w 94 r. I dziękując Bogu za głos oraz ludziom, że wciąż chcą słuchać 60-latka, powiem, że uczciwie i ciężko pracuję.
- "Warto żyć", tak zatytułował pan swoją płytę.
- Warto. Tylko człowiek kompletnie zagubiony przez moment może krzyknąć: "Nie warto!". Byłem kilkakrotnie w szpitalu, raz w Bydgoszczy po wypadku samochodowym. Obok leżał mężczyzna, któremu półtonowy ciężar zmiażdżył kręgosłup. On chciał popełnić samobójstwo. Godzinami gadaliśmy, słuchaliśmy płyt. Raz przemyciłem mu koniaczek. A potem razem szaleliśmy na wózkach. Żyjemy dla siebie, ale i dla innych, którym naszym odejściem sprawimy ból. Ja np. daję pracę 20 ludziom i bardzo z tego się cieszę.
- Ma pan przezwisko Tępa Piła?
- A skąd pani o tym wie?! To stara sprawa, jeszcze z lat 70. Bo wychodząc na scenę, dbałem o każdy szczegół. Wszyscy musieli być czyści, zadbani, żaden kabelek nie mógł się plątać. Pamiętam, jak raz na moją Ewcię, która śpiewała w chórkach, strasznie nakrzyczałem. Ale to było dawno i nikt mnie już tak nie nazywa.
- Pana życie pełne było nieszczęśliwych zdarzeń. Śmierć ojca, wypadek, chory syn, żona walcząca o życie... Ile jeden człowiek może znieść?
- Wiele, na poziomie ludzkim. Na poziomie filozoficznym... Jezus powiedział, że jeśli będą ciężary, to nie takie, żebyś nie mógł ich unieść.
- Na płycie jest taka piosenka "Kara za grzech". Czy to, co spotkało pana niedobrego, myśli pan, że może być karą za grzech?
- Myślę, że to jest tajemnica. Ale wierzę też, że jak postępujemy dobrze, to lepiej nam się żyje. Jak zrobię coś dobrego, to dobry uczynek wali we mnie 10-krotnie. Jak zły, to dostaję baty 10 razy mocniejsze. Najlepsze interesy robi się z Bogiem.
- Czy był pan kiedyś tak załamany, że nie chciało się panu żyć?
- Nigdy nie miałem myśli samobójczych. Byłem zagubiony raz, po zdradzie drugiej żony. Czułem się bardzo samotny. Mój manager w Stanach wsadził mnie do takiej wspólnoty, w której wszyscy coś brali. Dziś to niemożliwe, dziś mam prywatnego spowiednika, psychoterapeutę, managera, który od 35 lat jest moim przyjacielem, no i wspaniałą żonę Ewę. Nie jestem dewotem na klęczkach, jak przedstawiają mnie media. Jestem leniem do modlitwy, Tomaszem niewiernym nawracającym się kilka razy dziennie. Opowiem pani historię, której nikomu nie opowiadałem. Byłem w katedrze łódzkiej u Pierwszej Komunii Świętej. Po uroczystości powiedziałem rodzicom, że chcę uklęknąć przed figurą Chrystusa. Chciałem się pomodlić, ale zupełnie nie mogłem. Zamknąłem oczy, milczałem. Wydawało mi się, że trwa to 5-10 minut, a trwało, jak powiedzieli mi rodzice, 1,5 minuty. Myślę, że Chrystus wtedy dał mi znak, że moje drogi będą wyboiste, ale znajdę tę właściwą. Patrząc na moje życie, wiem, że wszystko układa się w logiczną całość.
- Czym dla pana jest życie?
- Jest próbą generalną, egzaminem, który zdajemy przed sobą i innymi. Egzaminem, który zdajemy przed Nim. Jest przedsionkiem do innego życia.
- Jest coś, co chciałby pan zmienić w swoim życiu, gdyby można była cofnąć czas?
- Moje poprzednie dwa małżeństwa. Byłem niezrównoważony emocjonalnie, nie stałem mocno na nogach. Po śmierci ojca tak bardzo potrzebowałem ciepła. Chciałbym... żebym Ewę mógł spotkać od razu. Nie mam wyrzutów sumienia, nie. Praktykuję 9 pierwszych piątków miesiąca, byłem właśnie u komunii, więc tak wiele nie zdążyłem nagrzeszyć (śmiech)... Ale poważnie. Wszystkie kobiety, z którymi się rozstałem, żyją w dobrych warunkach. Zadbałem o to.
- Na płytę, która dla pana jest wyjątkowa, bo jest pana, a nie napisana pod rynek, zaciągnął pan kredyt.
- Potężny. I zastawiłem dom. Niech pani napisze, jaki z Krawczyka biznesmen. Kredyt zaciągnąłem w złotówkach, ale ktoś mi poradził, żebym zamienił na euro. I tak kredyt spuchł mi 2 razy.
- Spłacił go pan?
- Nie w całości, na razie 60 proc.
Krzysztof Krawczyk (63 l.)
Karierę zaczynał w Trubadurach. Jest artystą obdarzonym niezwykłym głosem. Nic dziwnego, że na scenie występuje od 46 lat. Sześciokrotnie był uznawany za najpopularniejszego polskiego piosenkarza (wg sondażu OBOP-u). Ma dorosłego syna Krzysztofa. Jego największe przeboje to: "Parostatek", "Bo jesteś Ty", "Za Tobą pójdę jak na bal" i "Zatańczysz ze mną jeszcze raz".