- Pełno was w telewizji, na estradzie. Jak sobie radzicie z popularnością?
- Często powtarzam, że z popularnością jest trochę jak z seksem: jeden dochodzi wcześniej, drugi później. Nam przytrafiło się to po 14 latach ciężkiej pracy. Nie ukrywam, że czasem czuliśmy się niedoceniani.
- 14 lat biedowaliście?
- Nie było tak źle. Robiliśmy dobre programy, które się podobały, ale po utworze "Donald marzy" zrobiło się totalne zamieszanie! Nawet do Stanów nas zaprosili.
- Wrócicie?
- (śmiech) Nigdzie nie jest tak śmiesznie jak w Polsce, a dla nas to przecież chleb. Po znajomości zdradzę ci, że na Florydzie, dokąd lecimy w lutym, czekają mnie nie tylko występy. Będę też grał w tenisa w turnieju Polonia Open by Żywiec.
- To ty potrafisz utrzymać rakietę w ręku?
- Gdy skończyłem 40 lat, wymyśliłem, że muszę zacząć rozwijać się sportowo. Trafiłem na kort, a gdy się tam znalazłem, przepadłem i tenis stał się moją wielką pasją.
- Mecz życia masz już za sobą czy przed sobą?
- Zdecydowanie przed. Maurycy Polaski w życiu i na korcie to dwie różne osoby. Zasuwam lewa prawa, dobrze się poruszam, dobrze serwuję, dobrze smeczuję...
- A co masz słabego?
- Resztę mam słabą. Brakuje mi regularności. Jestem na tenisowym dorobku. Jest łatwa piłka, zamiast walnąć w nią z całej siły, żeby wpadła w narożnik kortu, trafiam w siatkę. Nieodżałowany komentator tenisa Zdzisław Ambroziak powiedziałby: "Mógł z tą piłką zrobić wszystko".