- Ma pani za sobą wiele udanych wypraw w najwyższe góry świata. Zdobyła pani osiem ośmiotysięczników i Koronę Ziemi. I nadal się wspina. Czy nie pora powiedzieć stop? Skończyła już pani przecież 60 lat. Niczego pani nie ujmując, jednak wiek robi swoje.
- Nie mam zamiaru jeszcze rezygnować, choć oczywiście biorę pod uwagę swoje lata. Bardzo mnie bawi, kiedy ktoś mnie pyta: a pani to jeszcze może chodzić po górach? Są to zwykle jakieś przypadkowe osoby, bo znajomi już wiedzą, że będę się jeszcze wspinać. Teraz planuję wyprawę na jesień, ale o szczegółach nie chcę mówić.
- Wielu pani przyjaciół podczas wspinaczek zginęło. Pani się nie boi?
- Mam świadomość ryzyka. Szczególnie była ona silna, gdy żyła moja mama. Wiedziałam, że muszę żyć dla niej, bo byłyśmy tylko we dwie. Może dlatego niektóre z moich wypraw się nie udały. Mama nie żyje od 11 lat, ale to nie znaczy, że zamierzam niepotrzebnie ryzykować. Bo owszem, o szczyt trzeba walczyć, ale nie tak bardzo, żeby potem nie móc zejść.
- Czy to góry sprawiły, że jest pani osobą samotną, nie założyła rodziny? Czy warto było?
- To nie jest tak, że dla gór zrezygnowałam z jakiejś szaleńczej miłości. Absolutnie nie. Może gdybym taką kiedyś przeżyła, to kto wie. Ale prawdą jest, że góry mnie bezgranicznie wciągnęły. I nie puściły. A co do samotności, nie odczuwam jej. Nawet święta często spędzałam na wspinaczce. Tegoroczne święta wielkanocne spędzę w schronisku pod Śnieżką, które prowadzi moja koleżanka. Tam znajdzie się miejsce dla każdego zbłąkanego wędrowca. Zawsze, o każdej porze roku jest tam sporo osób.
- Życie rodzinne, takie z mężem, dziećmi i wszelkimi przyległościami, nigdy pani nie nęciło?
- Jakoś nie. Chyba nie nadawałabym się do takiego życia. Są chyba osoby, które nie są typami rodzinnymi, prawda? A z dziećmi, młodzieżą i tak mam wiele do czynienia, bo prowadzę dla nich szkolenia, organizuję wyprawy, opowiadam o górach.
- Nie tylko dla młodzieży. Podobno jest pani rozchwytywana przez uniwersytety trzeciego wieku.
- Rozchwytywana to może za dużo powiedziane, ale rzeczywiście, jestem często tam zapraszana. Na początku się bałam, bo wydawało mi się, że zarażenie kogoś "w latach" miłością do gór będzie trudne. A tu niespodzianka. Ci starsi okazali się lepszymi słuchaczami niż młodzi. Po spotkaniu podchodzą, dziękują za energię, jaką im przekazuję, i widzę, że istotnie coś w nich zaczyna grać.
- Czyli nigdy nie jest za późno na wzbudzenie w sobie jakiejś pasji?
- Właśnie, tylko trzeba chcieć, być otwartym na propozycje, na przyjazne gesty i słowa z serca płynące. I nie zamykać się w czterech ścianach domu.
- Zastałam panią w Centrum Rehabilitacyjnym w Otwocku. Jakieś problemy ze zdrowiem?
- Nic poważnego, trochę się regeneruję przed kolejną wyprawą. Właśnie, chociażby ze względu na wiek, muszę lepiej o siebie zadbać.
- Kilka lat temu została pani dawcą krwi, pomaga pani chorym i nieszczęśliwym. Jak znajduje pani na to czas?
- Takie społecznikowskie działania mam chyba we krwi. Zawsze tak było, że jak widziałam kogoś z problemami, to starałam się pomóc. Bo ja nie chcę być pojedynczym ziarnkiem piasku, żyć tylko dla siebie i dla swoich osiągnięć. I wciąż myślę, co jeszcze mogę dobrego zrobić dla innych.
- Dziękuję za rozmowę.
Anna Czerwińska
Warszawianka ur. w 1949 r., alpinistka i himalaistka, zdobywczyni siedmiu ośmiotysięczników i Korony Ziemi. Ukończyła najpierw trudny kurs jaskiniowy, jako jedyna kobieta w grupie facetów dotrwała wtedy do końca. Potem był kurs tatrzański. Następnie poważna wspinaczka, którą kontynuuje od 40 lat z przekonaniem, że nie zostanie na żadnej górze. Autorka wielu artykułów w prasie górskiej, a także kilkunastu książek. Członek honorowy Polskiego Związku Alpinizmu.