- Grzegorz to facet z charakterem. Prywatnie też pan taki jest?
- Myślę, że w jakiś sposób się z tą postacią identyfikuję. Nie jestem już szybki jak błyskawica, czuły jak za pierwszym razem, więc pozostaje mi ta twardość (śmiech). Prawda jest taka, że nic nie jest mnie w stanie złamać.
- Tą rolą powraca pan na szklany ekran...
- Tak, to na pewno jest powrót w roli aktora, ale nie do filmu w ogóle. Pisałem scenariusze, reżyserowałem. Rola Grzegorza w pewien sposób przyszła sama. Filip Zylber zadzwonił do mnie i mi ją zaproponował.
- Nie będzie łatwo wrócić...
- Z pewnością to niełatwe zadanie, ale proszę pamiętać, że mam też wiele innych zajęć związanych z kinem, z których nie zamierzam rezygnować. Praca w "Przystani" jest początkiem mojego powrotu do aktorstwa.
- U Filipa Zylbera zagrał pan już nieraz...
- Tak. Moje najlepsze role w filmach to role u Filipa Zylbera i Andrzeja Barańskiego. Zarówno film "Nad rzeką, której nie ma", jak i "Pożegnanie z Marią" to obrazy bardzo dobre i powoli doceniane. Ci reżyserzy to moi mistrzowie.
- Reżyseria, którą się pan zajmuje, to pasja czy ucieczka od aktorstwa?
- To chęć rozwijania się. Mam taką potrzebę, szukam różnych możliwości i form wypowiedzi.
- Spełnia się pan jako reżyser?
- Tak. Mój film "Blok.pl" był jednym z pierwszych niezależnych projektów w Polsce. Aktor, który sam reżyserował wzbudzał niechęć. Dziś już tak nie jest.
- A jak się pan czuje w "Przystani" wśród młodych aktorów?
- Uważam, że obecność młodych mało znanych aktorów jest dobra dla serialu. To zupełnie inne pokolenie. Fajni, zdyscyplinowani, mocni. Wiedzą, czego chcą.