Monika Richardson niedawno wróciła ze wspaniałego urlopu w Andorze, gdzie szusowała po ośnieżonych stokach i cieszyła się piękną pogodą. Niestety, zarówno droga na miejsce, jak i z powrotem do Polski, była daleka od idealnej. Kobieta postanowiła podzielić się swoimi doświadczeniami w mediach społecznościowych. Za koszmar, jaki przeżyła, obwiniła Lotnisko Chopina w Warszawie.
- Podróż w obie strony była koszmarem. Tak naprawdę, problemem nie była tania linia lotnicza, którą lecieliśmy, a to, jak zarządzane jest lotnisko Chopina. Przed wylotem z Warszawy staliśmy w kurtkach i czapkach narciarskich w zamkniętym, nagrzanym do niemożliwości autobusie przez 20 minut. W końcu zaczęłam krzyczeć - napisała.
Monika Richardson jest oburzona funkcjonowaniem Lotniska Chopina. "Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi"
To jednak nie wszystko. Okazało się, że w drodze powrotnej zginęły… narty. Richardson wróciła do domu bez nich. O tym, że jej własność na nią czeka, poinformowali ją nie pracownicy lotniska, lecz jej koleżanka.
- Ale to pikuś. W drodze powrotnej zginęły narty moje i około 20 innych uczestników. Cóż, zdarza się. Była prawie druga w nocy, więc z kwitkami bagażowymi rozjechaliśmy się do domów. Koleżanka powiedziała mi dwa dni później, że podobno narty dotarły, ale musimy sami po nie jechać. Pojechałam. Zadzwoniłam z lotniska ze wskazanego telefonu, ktoś miał przyniesie mi moje narty ze strefy wylotów. Nikt nie odebrał. Czekałam 20 min, co chwilę dzwoniąc. W końcu ktoś odłożył słuchawkę. Weszłam więc całkowicie nielegalnie do strefy odbioru bagażu. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi - kontynuowała.
Na koniec Richardson pozwoliła sobie na gorzką refleksję na temat funkcjonowania Lotniska Chopina. Jak podkreśliła, gdyby do strefy odlotów chciał wejść ktoś z bardzo złymi zamiarami, nie zostałby nawet zauważony…
- Odebrałam narty. Spytałam pięciu kobiet siedzących w biurze zagubionego bagażu, czy ich zdaniem wszystko odbyło się tak, jak powinno. Wzruszyły ramionami: "Robimy, co możemy", powiedziała jedna z nich. I to zdanie idealnie podsumowuje metodę funkcjonowania lotniska Chopina w Warszawie. Pozostaje nadzieja, że w okresie świątecznym, nikt nie zechce wejść do strefy odlotów tego lotniska w zgoła innym, niż ja, celu. No ale dlaczego miałby chcieć? W końcu wojna jest aż za granicą… - zakończyła.
Was też spotkała niemiła sytuacja na lotnisku? Podzielcie się swoimi historiami w komentarzach.