- Proboszcz Antoni w Królowym Moście to Pana jedyna filmowa rola. Czyżby po sukcesie poprzednich dwóch części nie pojawiały się żadne propozycje?
- Zdarzały się, a i owszem ale ja przecież zawodowym aktorem nie jestem. Ukończyłem Akademię Muzyczną w Warszawie, dlatego do filmu niespecjalnie mi po drodze. Jestem kompozytorem, na co dzień zarabiam jako konsultant muzyczny w Białostockim Teatrze Lalek. Uczę też śpiewu w tutejszej Akademii Teatralnej. Po prostu robię to, co umiem najlepiej. Nie widzę powodu, abym grał w serialach czy innych produkcjach.
- Ale w filmach Jacka Bromskiego gra Pan zawsze jedną z głównych ról!
- Praca z Jackiem to zupełnie coś innego! Każda część "U Pana Boga..." jest specyficzną, niedającą się z niczym porównać opowieścią o moim ukochanym Podlasiu, gdzie mieszkam od ponad czterdziestu lat. Tutaj czuję się najlepiej i nie mógłbym żyć gdzieś indziej. Urodziłem się wprawdzie w Kętrzynie, lecz w okolice Białegostoku przyjechałem jako siedmioletni chłopiec. Czuję się więc jak rdzenny mieszkaniec tych ziem. Poza tym postać księdza w jakiś sposób jest mi bliska, on - podobnie jak ja - ma małe gospodarstwo. Podobnie jak mój bohater coś tam zawsze remontuję, sadzę, porządkują. Nalewki i wędliny też robię.
- Czuł Pan tremę, kiedy po raz pierwszy stanął przed kamerą?
- Nie, dlaczego? Pracę na planie traktowałem jak wielką przygodę i dobrą zabawę, nie podchodziłem do niej w jakiś szczególny sposób. Pewne problemy ze mną były, nie powiem, że wszystko szło gładko. Mówiłem trochę za wolno i nie zawsze wiernie trzymałem się dialogów. Zdarzało się, że spontanicznie dodawałem coś od siebie. Na szczęście reżyser specjalnie mnie nie korygował i pozwalał na więcej niż pozostałym aktorom. Choćby dlatego w filmie mówię po swojemu, z typowym kresowym dialektem, melodią, akcentem.
- W "U Pana Boga za miedzą" nie sprawiał Pan już żadnych kłopotów?
- Trochę się uśmiałem, kiedy w scenariuszu przeczytałem, że proboszcz będzie świętował swoje sześćdziesiąte urodziny. Zrobiłem wielkie oczy, gdyż do tego szacownego wieku jeszcze mi daleko, jestem o dziesięć lat młodszy. Ale nie dyskutowałem i zagrałem swoje. Zresztą te urodziny to nic w porównaniu z tym, co się tym razem wydarzy w Królowym Moście.
- Parafianie znowu coś nabroją?
- Nie tylko, oni będą najmniej winni, bo główne zagrożenie przyjdzie z zewnątrz. Z jednej strony proboszcz będzie chciał przywrócić spokój w okolicy, ale z drugiej metody, aby to osiągnąć nie będą szły w parze - delikatnie mówiąc - z jego chrześcijańskimi poglądami i wartościami. Takiego dylematu mój sympatyczny bohater nie miał nigdy wcześniej. Tym bardziej, że dobro mieszkańców bardzo leży mu na sercu, jest dla niego najważniejsze.
Nie dyskutowałem i zagrałem swoje
2009-05-25
11:29
Już 19 czerwca do kin trafi trzecia, ostatnia część przygód mieszkańców podlaskiej wsi Królowy Most. Tym razem będziemy "U Pana Boga... za miedzą". O roli proboszcza opowiada aktor Krzysztof Dzierma.