Super Express: Nie sądzisz, że czasami nazbyt ostro oceniasz uczestników „You Can Dance”? W poprzedniej edycji programu jednej z dziewczyn wręczyłeś bilet... powrotny do domu, a nie do Buenos Aires...
Michał Piróg: Wiele razy podkreślałem, iż nie podzielam opinii, że jestem zbyt ostrym jurorem. Nic na to nie poradzę, że niektórzy ludzie nie potrafią słuchać... Ta dziewczyna była przekonana, że jest rewelacyjna, a nie była. Czasem warto mieć trochę pokory...
SE: Wracając do „You Can Dance”. Jaki los czeka tancerzy, którzy wygrają program? W Polsce nie ma zbyt wielu możliwości, by rozwinęli skrzydła. Za sukces mogą zapłacić wysoką cenę – rozgoryczenia, frustracji...
MP: Uważam, że możliwości jest mnóstwo! Co prawda mamy w kraju tylko trzy teatry muzyczne, ale dlaczego nie mógłby powstać czwarty? Nie brakuje też miejsc – scen, estrad – na których można realizować nowe taneczne spektakle. Nie należy natomiast oczekiwać od telewizji, by masowo pokazywała widowiska z udziałem tancerzy. Ale chyba nikt, kto poważnie myśli o tańcu, nie marzy o karierze gwiazdy ekranu? Jeśli jednak ma takie marzenia, to powinien zmienić zawód i zacząć śpiewać lub występować w filmie. Tancerz sprawdza się na scenie, w bezpośredniej konfrontacji z widzem siedzącym na widowni.
SE: Jeden z nauczycieli w amerykańskiej szkole tańca, do której pojechał Maciek Florek „Gleba”, stwierdził, że odstaje poziomem od tancerzy z tamtego kontynentu. Co jest tego przyczyną?
MP: Tancerze w USA, także tańców nowoczesnych, od dziecka uczą się baletu klasycznego. U nas w większości są samoukami, tak jak „Gleba”, który na pewnym etapie swojego życia stwierdził, że chce tańczyć. Gdy zaczynasz ćwiczenia mając 15-17 lat, nie pokonasz pewnych ograniczeń, które stawia twoje ciało. Amerykanie są świetni technicznie, za to tancerze ze Starego Kontynentu wkładają w taniec więcej uczuć, duszy. Gdy miałem wykład na temat choreografii w Ameryce, zapytano mnie, czy mamy w Europie szkoły, które uczą emocji. Według mnie Amerykanie mają bardzo rzemieślnicze podejście do tańca: trzeba podnieść nogę na odpowiednią wysokość; ale zapominają o uczuciach.
SE: Ty też jesteś samoukiem...
MP: Od dziecka lubiłem tańczyć, ale długo nie wiedziałem, jakiemu rodzajowi tańca chciałbym się poświęcić. Towarzyski mnie nie interesował, balet klasyczny też. Gdy miałem 18 lat, obejrzałem spektakl tańczony w technice modern jazz i stwierdziłem, że to jest fajne. Miałem szczęście, bo okazało się, że przy tego typu ewolucjach moje ciało mnie nie ogranicza. Mogłem więc zacząć tańczyć...
SE: A nie marzysz o założeniu swojej szkoły tańca?
MP: Nie. Nigdy nie miałem takich ambicji. Interesuje mnie teatr i choreografia. Szkoła to stały obowiązek, a tego nie chcę. Jest w Polsce sporo placówek, w których ci, co kochają taniec, mogą się go uczyć.
SE: Twoje kolczyki to manifest wolności?
MP: Moje tatuaże i kolczyki są po prostu ozdobami, które mi się podobają. Nie ma w nich żadnej ideologii. Zacząłem nosić jeden kolczyk, a po nim kolejny i następny... Niedawno powiedziałem – dość. Nie mam na razie potrzeby ozdabiania się, ale nie wykluczam, że kiedyś znów przyjdzie mi na to ochota.
SE: Co robisz w wolnych chwilach?
MP: Lubię czytać książki. Fascynuje mnie literatura rosyjska. Ale nie znoszę przerywać rozpoczętej lektury, dopóki nie skończę. Gdy mam dużo pracy, nie sięgam po powieści.