Nie zrobię się na lalkę Barbie

2008-10-24 4:00

W dobie zdziczenia obyczajów artystka, która oddzwania do dziennikarza zabiegającego o wywiad z nią, to wielka rzadkość. Mnie coś takiego przydarzyło się przy spotkaniu z Grażyną Barszczewską. A potem, w czasie bardzo miłej rozmowy szybko okazało się, że poważne traktowanie ludzi przez aktorkę to norma, bo tak została wychowana...

- Wczoraj TVP zaczęła pokazywać "Londyńczyków", serial o emigrantach, w którym gra pani bardzo ciekawą rolę. Została pani...

-...O, znowu Nina, jak w niezapomnianej "Karierze Nikodema Dyzmy?

- Wczoraj rozmawiałam ze scenarzystką. Powiedziała, że nieprzypadkowo dała mi to imię...

- Co pani na to?

- Moja stara londyńska przyjaciółka z Ealing Broadway spytała mnie ostatnio: "Kogo tam grasz?". "Ciebie" - odpowiedziałam. To te dobre anioły, musieli przeżyć problemy rozstania, rozłąki, walki o polskie korzenie. Nina prowadzi pensjonat i scala nową Polonię ze starą emigracją. Co prawda ma córkę, ale nie jest to dla niej prawdziwa rodzina, niestety... Rodziną są dla niej Polacy, których przygarnia. Ci, którzy stracili pracę, zostali bez domu, ktoś ich okradł albo nie wypłacił pieniędzy. To taka przystań dla tych wszystkich rozbitków, hydraulików, pielęgniarek... Nina to ważna osoba na mapie dzisiejszego Londynu.

- Gdyby ktoś dziś spytał: warto jechać pracować w Anglii, to co by od pani usłyszał?

- Należy spróbować. Czasem trzeba ryzykować. Rozumiem decyzje tych, którzy odważyli się wyjechać na Wyspy. Większość realizuje jakiś swój program. Mają cel: nauczyć się języka, zarobić na mieszkanie, wykształcić dzieci, rozwinąć swoje kwalifikacje zawodowe. Ale trzeba też liczyć się z porażką, czasem to bardzo boli...

- Co ma pani na myśli?

- W pewnym momencie trzeba zdecydować, co jest ważniejsze: domek z basenem, na który pracujemy, czy nasze małżeństwo, które się właśnie rozpada, dzieci, które stają się obce...

- I co wtedy?

- Kilka tygodni temu wystąpiłam na polskim koncercie na Wembley w ramach promocji naszego serialu. 12-tysięczna widownia przywitała mnie typową stadionową gorącą reakcją. Powiedziałam im na koniec: "Czujcie się jak u siebie w domu, ale gdy przestaniecie się tak czuć, to wracajcie do Polski".

- Nigdy nie myślała pani, żeby wyemigrować na stałe?

- Jestem niepoprawną patriotką. Żadne nadzwyczajne dobra materialne nie skusiłyby mnie, aby na stałe przenieść się za granicę. A miałam takie atrakcyjne, luksusowe propozycje... Wszystko, czego nie znoszę, co kocham, co mnie wzrusza, drażni, zachwyca i wkurza jest tutaj. I już.

- W "Londyńczykach" gra sporo aktorskiej młodzieży... Traktowali panią z nabożeństwem...

- Z nabożeństwem na szczęście nie (śmiech). Ze świętą trudno byłoby grać! To profesjonalna młodzież, dobrze się rozumiemy.

- Naturszczycy są gorsi?

- Amatorka nie zagra szekspirowskiej Julii. Jeżeli jest naturalna, zagra siebie, czyli pannę Zosię czy Kasię w telenoweli, ale nie diametralnie inną od siebie postać. Nie ma na to środków, nie ma warsztatu.

- Czyli podpisuje się pani pod tym, co Jan Nowicki powiedział o braciach Mroczkach. Mówił: "Tego, co Gajos pokazuje w ciągu minuty na scenie, bracia Mroczek nie zrobią w ciągu całego życia".

- Mój Boże, bo oni nie są zawodowymi aktorami. Oni jedynie biorą udział w serialu czy filmie. Wykorzystuje się ich naturalne predyspozycje, ale nie zagrają Hamleta czy Kordiana, to oczywiste.

- Dużo pani pracuje, a jak pani o siebie dba? Basen? Siłownia?

- Basen chętnie, a siłownię zastępują mi porządki...

- Odkurzacz?

- Nie biegam z odkurzaczem po domu, ale uwielbiam za to pracę w ogródku przy roślinach. Gdy mam tylko wolny dzień, to od razu biegnę do swoich kwiatków. Sprawia mi to autentyczną frajdę.

- Naszą gazetę czytają też ludzie, którzy nierzadko muszą przeżyć miesiąc na emeryturze za 1000 zł. Może pani im coś doradzić? Jak wytworzyć w sobie radość życia, optymizm, który z pani emanuje...

- Rozejrzeć się. Zawsze wokół nas jest ktoś, kto potrzebuje pomocy. Ma gorzej niż my. To może być nawet ktoś bardzo zamożny, którego niestety nikt nie kocha, nikt o nim nie pomyśli... Może był kiedyś na świeczniku, a teraz samotnie więdnie? Wtedy nawet jeden telefon jest wielkim darem.

- Dla kogo?

- Dla niego, ale też i dla nas. Być potrzebnym - to daje wielką siłę, obojętnie ile ma się lat. Moja mama do 92. roku życia w każdą niedzielę zapraszała nas na obiady. Nam zapracowanym chciała zrobić przyjemność i to był jej Wielki Cel. Tego mnie nauczyła.

- A tego, żeby nie dać się oszukiwać żebrakom na ulicy też?

- Wyłudzacze, żebracy to świetni aktorzy. Oszukała mnie kiedyś nobliwa starsza pani.

- Uśmiecha się pani...

-...bo nie żałuję tego. Jej aktorstwo było tak przekonujące. Zagrała fantastycznie! Miałam też inną podobną sytuację w pociągu, w 1. klasie. Przychodzi starsza pani i pyta, o której będziemy w Kutnie. Siada, za 10 minut wchodzi konduktor, prosi ją o bilet, a wtedy ona udaje głuchoniemą! Siedzę koło niej i szczęka mi opada. Konduktor daje za wygraną, wychodzi. Po jakimś czasie dojeżdżamy do Kutna, wtedy pani bierze torbę, mówi do widzenia i wychodzi. Tak sobie babcia kursuje w 1. klasie.

- Upływ lat to dla pani trudny temat?

- To temat oczywisty. Nigdy nie ukrywałam swojej metryki. Podobno po operacjach plastycznych ludzie nie wyglądają młodziej, wyglądają tylko na bardzo zdziwionych (śmiech). Można za pomocą chirurgów udawać, że ma się 20 lat, ale po co?

- Jak to po co? Żeby dobrze wyglądać. Aktorka Krystyna Podleska żaliła mi się niedawno, że nie ma pracy, bo się postarzała. Teraz zbiera na operację plastyczną...

- I co? Myśli pan, że będzie grała młódki? Dzisiejsze szaleństwo kultu młodości i obsesji piękna zewnętrznego w przypadku aktorek jest ogromnie niebezpieczne. Z przerażeniem patrzę na dzisiejsze 80-latki, dawne hollywoodzkie celebrities ponaciągane do granic możliwości. Pewnie nie są w stanie zamknąć powiek! Wyglądają strasznie - jak fantomy. A proszę zobaczyć, jak piękna, naprawdę po ludzku piękna jest np. pani Danuta Szaflarska ze swoją naturalną twarzą, na której narysowane jest wszystko: mądrość, dobroć, kultura.

- Jest pani przeciwna poprawianiu urody?

- Generalnie nie. Problem zaczyna się wtedy, kiedy 60-latka robi się na lalkę Barbie, jak np. Ałła Pugaczowa. Przyznam, że wolałam ją w starej wersji: prawdziwą, interesującą artystkę, puszystą, ale nietuzinkową. Teraz wygląda jak szablon taniej (choć nadzianej) panienki nie najcięższych obyczajów. No cóż, tak wybrała. Ja wolę się czuć dobrze we własnej skórze.

- Poznają panią ludzie na ulicy?

- Gdy się umaluję na Barszczewską, to tak.

- Robi pani makijaż dla męża i syna?

- Tylko wtedy, jeśli mi zapłacą! (śmiech). Prywatnie chodzę z "gołą" twarzą i tak jest dobrze.

- A jaką jest pani teściową?

- Mam jedynego syna i istniało zagrożenie, że będę matką nadopiekuńczą i taką teściową z kawałów, która dzwoni 10 razy dziennie i pyta, czy synek już obiadek zjadł i czy ta obca kobieta dba o niego jak należy. Tak nie jest. Syn ożenił się ze świetną dziewczyną, bardzo się lubimy, rozumiemy i tylko czasem domagam się potwierdzenia od Magdy - mojej synowej, że Jarek nie jest takim typowym rozpieszczonym jedynakiem.

- Powiedziała mi pani przez telefon, że aktor musi pracować, dopóki go chcą...

- Pracuję intensywnie i nie narzekam. Grzechem byłoby narzekać! Wiele utalentowanych aktorek mojego pokolenia czeka na rolę i chętnie zamieniłyby się ze mną.

- W filmie Ewy Stankiewicz "Nie będziesz wiedział" gra pani teraz dużą dramatyczną rolę. Słyszałem, że miała pani ochotę zagrać kogoś innego w tym filmie?

- Rzeczywiście na początku chciałam zagrać tam drugoplanową postać starej prostytutki. Dostał ją jednak ktoś inny, bo być może nie byłabym zbyt wiarygodna... Stara jak stara, ale prostytutka? (śmiech).

- Ten najstarszy zawód świata jakoś dziwnie się za panią ciągnie. - Przypomnijmy. Wyleciała pani z warszawskiej szkoły teatralnej, bo zagranie prostytutki było wtedy ponad pani siły...

- No widzi pan. Prostytutka nie jest mi pisana, ale ciągle mam nadzieję (śmiech).

Grażyna Barszczewska

Aktorka teatralna i filmowa, reżyserka. Jej znakiem firmowym jest delikatna uroda i role amantek. W 1970 roku ukończyła krakowską PWST. Niezapomniana Nina z "Kariery Nikodema Dyzmy", gdzie partnerowała Romanowi Wilhelmiemu. Zagrała wiele znakomitych ról teatralnych, znana również z Teatru Polskiego Radia, a także z telenoweli "Plebania", gdzie wcieliła się w rolę Eugenii Piecuch. Żona aktora Alfreda Andrysa, mama Jarosława Szmidta (30 l.), operatora filmowego. Grała u boku Robina Williamsa, komplementowała ją sama Meryl Streep. Znana z działalności charytatywnej. Laureatka wielu nagród. Właśnie została Mistrzynią Mowy Polskiej.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają