Były zdjęcia, autografy, ale Thomas Anders i dla nas znalazł czas. Opowiedział nam o swojej rodzinie, największych sukcesach, chwilach rozczarowania, a nawet zdradził, gdzie trzyma słynny naszyjnik z napisem "Nora".
- Zna pan trochę Polskę?
- Zdziwię panią, bo o Polsce wiem naprawdę sporo.
- A to skąd?!
- Zatrudniam jedną panią z Polski.
- Tak? A co dla pana robi?
- Od 15 lat prasuje rzeczy w naszym domu. Ma polską telewizję i prawie codziennie przynosi mi nowe wiadomości.
- To możemy porozmawiamy po polsku?
- O nie, ale to jej wina, bo świetnie mówi po niemiecku.
- Dlaczego przyjechał pan do Ostródy? Rozumiem Nowy Jork, Paryż...
- Czy ludzie w małych miastach mają inne odczucia i inaczej przeżywają słuchanie muzyki? Czy to oznacza, że mam grać tylko w dużych miastach? Powiem szczerze, przyjechałem tu z wielką ochotą i bardzo chciałbym odbyć trasę koncertową po Polsce.
- Po co? Przecież jest pan bogaty i nie musi już pracować.
- Naprawdę znam ludzi bogatszych ode mnie.
- Mógłby pan kupić sobie wyspę i być znanym emerytem...
- O nie! To byłoby strasznie nudne. Miałbym budzić się rano i myśleć: co ja dzisiaj będę robił? To nie dla mnie. Nigdy nie będę emerytem!
- Nawet w wieku 80 lat?
- Nawet wtedy. Zacznę mniej pracować, zejdę z estrady i spokojnie będę siedział w domku i pisał muzykę.
- Muszę o to spytać: Modern Talking to był pan i Dieter Bohlen. Zespołu już nie ma, a co z wami? Spotykacie się czasami? Idziecie wtedy do baru na piwo?
- Nie kontaktujemy się. Nasza znajomość to już przeszłość.
- Podobno ciągle kłóciliście się, a winna awanturom była pana ówczesna żona Nora, która chciała występować z wami na scenie. Jaki był powód rozpadu zespołu?
- Powód był taki, że... Dieter tak chciał. Dostał propozycję zostania jurorem w niemieckim "Idolu" i bardzo mu się to spodobało. Ludzie myśleli, że jesteśmy przyjaciółmi, a byliśmy z Dieterem jedynie partnerami na scenie. Potem Dieter wydał książkę, która stała się wielkim skandalem w Niemczech. Niestety, było w niej wiele kłamstw. Nafantazjował tylko po to, żeby zarobić.
- A co stało się z tym pana słynnym wisiorkiem z napisem "Nora", w którym pan występował?
- Trzymam go w sejfie.
- Otwiera pan czasem ten sejf i patrzy na niego?
- Nie... (śmiech). To zabawne. Minęło z 10 lat, gdy go tam położyłem, a ludzie ciągle o niego pytają.
- Może powinien go pan oddać do muzeum?
- Pomyślę o tym.
- Te trzy lata, gdy Modern Talking święcił triumfy, były dla pana najlepsze?
- O, byłbym bardzo nieszczęśliwy, gdybym wierzył, że najlepszy czas był 10 lat temu. Szczęśliwy jestem tu i teraz.
- "Nie ten, który upada, jest przegranym, ale ten, który się nie podnosi". To pana motto życiowe. Czy wiele razy w swoim życiu pan upadał?
- Mogę uważać się za życiowego szczęściarza. Nigdy nie miałem takiej sytuacji, że zatrzymałem się i nie wiedziałem, gdzie pójść.
- Najgorsza rzecz, która wydarzyła się w pana życiu?
- Czasami myślę, że to, co się stało z Modern Talking. Jest we mnie pewien smutek, bo tak wielu ludzie kochało ten zespół. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nigdy nie rozpaczałem. Mam siedemdziesiąt dużych koncertów rocznie i lubię to, co robię. Nieraz jednak myślę: ciekawe, jakby to było, gdybyśmy nadal tworzyli muzykę, gdybyśmy nie skończyli koncertować tylko dlatego, że Dieter tak chciał. Uważam, że z jego strony było to bardzo egoistyczne zagranie.
- Najszczęśliwszy dzień?
- Gdy żeniłem się i gdy urodził się mój syn. Miałem wiele szczęśliwych dni: gdy miałem udany koncert, gdy z przyjaciółmi miło spędziłem wieczór. To wszystko pomaga żyć i czuć się wspaniale.
- Czy Alexander, pana syn, pójdzie w pana ślady i zostanie piosenkarzem?
- Na razie wykazuje talent sportowy, ale kto wie? Jest jeszcze bardzo mały. Za dwa tygodnie pójdzie po raz pierwszy do szkoły i jest tym bardzo podekscytowany.
- A pan?
- Nie. A niby dlaczego?
- Nie boi się pan o syna?
- Pani przetrwała szkołę, mnie też się udało. Czego się bać?!
- Jak wychowuje pan syna? Tak samo tradycyjnie, jak ojciec wychowywał pana?
- Nie wychowuję go tak, jak ojciec mnie, bo nie jestem tradycyjnym ojcem. Dwa tygodnie jestem poza domem, potem tydzień jesteśmy razem i znowu wyjeżdżam. Najważniejsze jednak, że staram się być dobrym tatą i że mam wspaniałego syna.
- Jedno życzenie do złotej rybki?
- Niech zostanie tak, jak jest. Jestem szczęśliwy i chcę, żeby to trwało jak najdłużej.
- W Polsce gwiazdy są złe, że śledzą je paparazzi. A jak pan traktuje natrętnych fotografów?
- Rozumiem ich, a ich pracę przyjmuję normalnie. Przecież nie mogę dobrze zarabiać i być sławnym, a jednocześnie nie życzyć sobie zainteresowania mediów swą osobą. Oczywiście, gdyby śledzono każdy mój krok, mogłoby być to bolesne, ale na szczęście tak nie jest.
Thomas Anders
Naprawdę nazywa się Bernd Weidung. Ma 45 lat, mieszka w Koblencji (Niemcy). W latach 1984-1987 święcił triumfy z zespołem Modern Talking (zespół reaktywował się jeszcze raz, w 1998 roku, jednak bez sukcesu). Najsłynniejsze przeboje zespołu to: "You are my heart, you are my soul", "Cheri, cheri lady". Pierwszą żoną Thomasa była Nora Balling. Rozwiedli się, bez prania brudów, po 13 latach małżeństwa w 1998 roku. W 2000 roku Thomas Anders ożenił się z Claudią Hess. Mają 6-letniego syna Alexandra. Uwielbia gotować. Jego popisowe dania to: baranina w winie albo zwykła ryba w oliwie i ziołach, prosto z piekarnika.