Super Express: – Jesteś człowiekiem sceny. Czy na planie programu „Jaka to melodia?” też poczułeś się jak ryba w wodzie?
Norbi: – Mimo drobnych obaw na początku wszedłem w to jak w masło, a potem już wszystko gładko poszło. Kiedy zaproszono mnie na casting, nie przypuszczałem, że mogę go wygrać. Poszedłem na kompletnym luzie, bez żadnego stresu i ciśnienia, z myślą, że jak się uda, to się uda. Ludzie z produkcji zdradzili mi, że na przesłuchania oprócz mnie zaprosili ok. 20 innych osób. Padały naprawdę mocne nazwiska telewizyjnych kozaków. Kiedy dostałem telefon z informacją, że okazałem się najlepszy, poszedłem na żywioł.
– Podobno to był twój pierwszy w życiu casting.
– Tak, nigdy wcześniej nie byłem na castingu. Nie musiałem nigdy biegać od telewizji do telewizji, bo naprawdę mam z czego żyć. Gram ponad 100 koncertów rocznie, a do tego prowadzę jeszcze inne biznesy, więc szczególnie nie zabiegam o to, żeby być tu czy tam.
– Skoro już jesteśmy przy biznesach, jak ci idzie prowadzenie pączkarni?
– Doskonale. Razem z żoną mamy już dwa punkty i naprawdę nie możemy narzekać. Nasze pączki są tak pyszne, że nie potrzebują reklamy. Na planie „Jaka to melodia?” już mnie dopytują, kiedy przywiozę im trochę słodkości.
– Jesteś przygotowany na porównania do Roberta Janowskiego, który dotąd prowadził program?
– Tak naprawdę nie znam go bliżej. Zazwyczaj spotykaliśmy się gdzieś przelotem, mówiąc sobie „cześć”. Wielokrotnie oglądałem program, kiedy to on był jego gospodarzem i robił to naprawdę świetnie. W pierwszym momencie, kiedy dowiedziałem się, że mógłbym go zastąpić, pomyślałam sobie, że takiej legendy nie powinno się wymieniać, z drugiej strony mam świadomość, że to jest przecież show-biznes, a to nie ja go zwalniałem. Miejsce się zwolniło, ogłoszono casting, przyszli ci, którzy byli brani pod uwagę, wygrałem ja. Porównania są i będą. To jest normalne. W każdym razie robię wszystko po swojemu i nie zamierzam naśladować w niczym Roberta. Częściowo też zmieniły się zasady gry.
– Jak na podstawie nagranych już odcinków oceniasz uczestników?
– Chylę czoła przed niektórymi. Zdarzają się przekozacy. Momentami jestem w szoku, jaką wiedzą niektórzy mogą się popisać. Mimo że jestem muzykiem i radiowcem, połowy bym nie zgadł.
– A jak radzą sobie gwiazdy, które będzie można oglądać w weekendowych wydaniach?
– Tutaj bywa różnie (śmiech). Bywają megazestresowani goście, ale staram się ich rozśmieszać, żeby rozluźnić atmosferę. Jest wesoło i dużo chaosu, bo jak to z artystami bywa, ciężko ich ujarzmić.
– Przez ostatnie 20 lat dorobiłeś się aż trzech żon. Jakie masz z nimi relacje?
– Wszystkie trzy były ważnymi kobietami w moim życiu. Choć z dwiema się rozwiodłem, wciąż mamy pozytywne relacje, a małżeństwo z trzecią trwa w najlepsze. Mam nadzieję, że to już moja ostatnia żona. Muszę jednak przyznać, że w miłości jestem długodystansowcem. Z pierwszą żoną ożeniłem się, jak oboje mieliśmy po 20 lat, czyli tak naprawdę byliśmy jeszcze dziećmi. Żyliśmy razem przez 13 lat i mamy wspaniałą córkę Igę. Z drugą, Marleną, byłem 9 lat, które też dobrze wspominam, ale tak naprawdę czuję, że dopiero trzecia, czyli Marzena, to ta kobieta, na którą czekałem całe życie. Tworzymy fantastyczną patchworkową rodzinę.
Pierwszy odcinek – sobota o godz. 17.30, drugi – niedziela o godz. 18.30, a kolejne od poniedziałku do piątku o godz. 17.25.