Gibonica Bonia (19 l.) mieszka w warszawskim ogrodzie zoologicznym już 15 sezonów, jednak od trzech lat próżno na jej twarzy wypatrzeć uśmiech, a w oczach choć iskierki radości. Ona wraz z rodziną miała zostać wielką gwiazdą polskiej muzyki. Miała mieć hit, który puszczany byłby na wszystkich polskich dyskotekach, a kto wie, może i zagranicznych. Jednak Bonia została nie na żarty skrzywdzona...
W 2007 r. Marek Sierocki postanowił wydać singiel. Miał to być utwór muzyczny zmiksowany z rytmów znanego włoskiego przeboju "Pinokio". Pracami nad hitem mieli zająć się najlepsi krajowi didżeje. Solistami w tym nagraniu miały zostać nie nasze gwiazdy show-biznesu, a... gibony z warszawskiego zoo. Wybór padł na Bonię i jej rodzinę. Dlatego, że człekokształtne stworzenia wydają głosy przypominające śpiew.
- Miało być wielkie halo, a nic z tego wtedy nie wyszło - powiedziała w rozmowie z nami wicedyrektora stołecznego zoo pani Ewa Zbonikowska. Najbardziej jednak zabolało to małpki.
- One bywają smutne. Wtedy musimy trochę je pocieszać. Dajemy jakieś zabawki, żeby mogły się czymś zająć - zdradził nam jeden z gibonich opiekunów. - Często, gdy polubią kogoś, to przywiązują się do niego bardzo. Lubią muzykę i reagują na nią. Najczęściej śpiewają rano. Wtedy całe zoo je słyszy!
Jednak i zwierzaki, i pracownicy zoo są dobrej myśli.
- Mam nadzieję, że niedługo to wszystko wyjdzie. Fajnie by było - zdradza Ewa Zbonikowska.
My też mamy taką nadzieję, bo część dochodu ze sprzedaży singla miała trafić na konto warszawskiego ogrodu zoologicznego i z pewnością na dodatkowe banany dla rozśpiewanej Boni.