Janusz Kłosiński: Od 85 lat jestem aktorem

2010-07-26 3:45

Grał Czernouchowa w "Czterech pancernych i psie" i ważnego myśliwego w "Nie ma mocnych". A od niemal 50 lat kreuje postać Józefa Jabłońskiego w powieści radiowej "W Jezioranach". Tylko "Super Expressowi" Janusz Kłosiński (90 l.) opowiada o swoim życiu.

Jako dziecko grałem w "Pastorałce", w której przypadła mi w udziale rola syna króla Heroda, którego on kazał zamordować. Byłem wtedy małym chłopcem, miałem jakieś pięć lat. W momencie, gdy pierwszy raz wystąpiłem przed publicznością, byłem ministrantem przy kościele św. Anny w Łodzi. W tym mieście się urodziłem i wychowywałem. Mieszkałem przy ul. Skierniewickiej. Rola syna Heroda była moją pierwszą. Następne, jakie grałem, to były role w teatrze amatorskim, do którego zacząłem należeć już jako nastolatek.

Mając szesnaście lat, napisałem sztukę wierszem. Miała tytuł "Pro publico bono". Podczas premiery obecny był prałat i cała parafialna świta. Wspominam to dziś i biję się w pierś, bo nie zachowałem żadnego egzemplarza tej sztuki.

Naukę kontynuowałem w prywatnym gimnazjum w Łodzi. Moimi kolegami były dzieci fabrykantów. Miesięcznie kosztowało to 90 zł. To była w tamtych czasach pokaźna pensja.

Wychowywałem się w dosyć dobrze sytuowanej rodzinie. Tata Kazimierz był kierownikiem w dziale zakupu w łódzkich tramwajach. Zarabiał miesięcznie 500-600 zł. Miałem wiele koleżanek i kolegów spoza gimnazjum: Danusię - córkę szewca, Jadzię - córkę spinacza wagonów. Moi znajomi pochodzili z biednych rodzin i nie chodzili do gimnazjum, ale nie przeszkadzało mi to w tym, aby się z nimi kolegować.

Moja mama Eugenia, czyli Żenia, nie pracowała. Nie miała wyuczonego zawodu. Ale pięknie szyła na maszynie, piekła i gotowała bardzo dobrze. Nasz dom był ośrodkiem całej rodziny, to w nim odbywały się wszystkie uroczystości. Myślę, że odziedziczyłem po niej zdolności do gotowania.

Pamiętam, że mama była dosyć surowa, ale nie dziwię się, bo trochę jej dokuczałem. Kiedyś rzuciła za mną nawet na ulicy szczotką.

Wszystkie wakacje spędzaliśmy w Kuźnicy na Helu. Byłem zakochany w morzu. Pewnego razu w tamtejszym kościele zorganizowana została loteria pieniężna. Wziąłem w niej udział i po pół godzinie stałem się bogaczem. Rozbiłem bank - pamiętam, że wygrałem kilkadziesiąt złotych. Zauważyłem, że moim kolegom poznanym na wakacjach zrobiło się bardzo smutno. Zwróciłem wygraną i postanowiłem już więcej nie grać. Słowa dotrzymałem do dziś.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają