Marcin Kwaśny: Od dziecka potrafiłem zarabiać pieniądze

2011-07-25 4:00

Pierwszy raz upiłem się... bardzo młodo. Tata wrócił nocą z Warszawy. Przywiózł bombonierki. Poczekałem, aż pójdzie spać. Wstałem i wszystko zjadłem. Rodziców obudził mój śpiew. Tańczyłem nago przed lustrem. Miałem wtedy 3 lata - Marcin Kwaśny (32 l.), czyli fotograf Marcin Wilczyński z filmu "Rezerwat" czy Rafał Kocuj ze "Szpilek na Giewoncie", opowiada niezwykłe historie ze swojego dzieciństwa.

W rodzinie krąży anegdota. Dużo jadłem, nie chciałem chodzić, kazałem wozić się w wózku gdzieś do 4. roku życia. Uwielbiałem jeść. I któregoś dnia, akurat, gdy mama mnie karmiła, przyszła do nas babcia. "Krysiu, nie ładuj mu tyle" - powiedziała, widząc pełne łychy. A ja na to: "Ładuj, ładuj!".

Byłem urwisem i bardzo operatywnym dzieckiem. Do siostry mamy przyjeżdżał absztyfikant. Żużu na niego mówili. Przyjeżdżał na motorze, miał ze sobą trąbkę. Wiedziałem, że nie należy im przeszkadzać. Nie przeszkadzałem, ale podprowadzałem mu trąbkę i dawałem pograć kolegom. Oczywiście nie za darmo, za 20 zł z Nowotką na awersie.

Dlaczego tyle? Bo tata przywiózł mi z Warszawy, gdzie studiował na Wojskowej Akademii Technicznej, skarbonkę, do której "20" pasowała idealnie. Ale Żużu przestał przyjeżdżać... Więc podprowadzałem z domu książki: "Seks partnerski" i "Seks dojrzały" Lwa-Starowicza i za 20 zł dawałem kolegom oglądać obrazki. Skarbonka bardzo szybko się zapełniła.

 

Rodzice nie pochwalili mojego zachowania

A to była chyba najgorsza rzecz, jaką zrobiłem. Kolega z przedszkola znalazł w parku 2 tys. zł, pamiętam, z jednej strony był Chrobry, z drugiej Mieszko. Uczciwie oddał je pani, a ona zapytała, czyje to. Nie wiem dlaczego, ale podniosłem rękę. Może pomyślałem, znalezione nie kradzione?

"Dobrze, dostaniesz, jak powiesz, jaka to kwota" - usłyszałem od nauczycielki. Wiedziałem, ile kolega znalazł. Pamiętam, kupiłem za to choinkę z bombkami i 40 malutkich plastikowych telewizorków z bajkami. Co rodzice na to? Nie pochwalili tego zachowania.

Mama Krystyna pracowała w Tarnowie, tata Bogusław studiował w Warszawie. Byłem dumy, kiedy w mundurze przychodził po mnie do przedszkola. Raz przyśniło mi się na leżakowaniu, że zrobiłem kupę. I co się okazało? Zrobiłem ją naprawdę. I nagle pada przez megafon: "Marcin Kwaśny. Tata przyszedł". I ja z tą kupą w majtkach zszedłem na dół.

I szliśmy tak do domu, choć tata od razu wyczuł sprawę. W domu bez słowa mnie przebrał, z radzieckiego rzutnika puścił "Szewczyka Dratewkę". Zachował się bardzo elegancko. Gdyby się odezwał w tym temacie... chyba spaliłbym się ze wstydu.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki