Za jeden z występów w telewizji wyrzucono ją ze szkoły. Tylko "Super Expressowi" Izabela Trojanowska (55 l.) opowiada o dziecięcych wybrykach, koncercie na posterunku milicji i "wypłacie", której się bała.
Urodziłam i wychowałam się w Olsztynie. Pochodzę z artystycznego domu. W rodzinie taty grano na fortepianie i skrzypcach. Mama pięknie tańczyła. Dziadek Franio miał tak silny głos, że aż ściany roznosiło. W rodzinie nazywano go "Caruso". Natomiast brat ojca, wujek Henio, brał lekcje śpiewu i stepowania. Myślę, że po wymieszaniu genów nie najgorzej zostałam obdarowana.
Jakim dzieckiem byłam? Mama mówi, że gdy chcieli mieć mnie z głowy, to dawali mi kartkę, kredki i taboret. Uwielbiałam rysować. Po deszczu wszystkie podwórka były zarysowane patykiem. Ale zdarzały mi się przygody bardziej ekstremalne...
Cóż, mając dwóch braci - starszego Maksymiliana i młodszego Romka - musiałam być odważna. Żeby im zaimponować, chodziłam z nimi wszędzie, np. na jabłka do... ogrodu sąsiadów. Niestety, któregoś wieczoru zaczepiłam sukienką o sztachety płotu. I... zostałam złapana. Wstyd okrutny. A wiadomo, że sama na jabłkach nie byłam. Gdy tato się o tym dowiedział, zrobił mnie i moim braciom "wypłatę". Brał nas po kolei do łazienki i mówił: "No to kładź się na kolanku", a potem brał pas i uderzał o wannę. "Odważna byłaś, jako pierwsza się zgłosiłaś. Dobrze, trzeba być w życiu odważnym" - na koniec chwalił mnie. Tak naprawdę nigdy nie dostaliśmy lania od taty, ale strasznie baliśmy się tej "wypłaty".
Najgorsza rzecz, jaką zrobiłam, to wtedy, gdy się zgubiłam. Koleżanka Gosia Sobocińska, dziś lekarz pediatra w Olsztynie, nie chciała dać mi cukierka. Wszystkim dzieciom dała, a mnie powiedziała, że jestem za mała i mogę się udławić. Więc stwierdziłam, że sama sobie kupię. Poszłam do sklepu, ale niestety zgubiłam się. Cała ulica mnie szukała. Nocą. Z latarkami. A muszę dodać, że mieszkaliśmy nad jeziorem. Mogłam utonąć. Rodzice znaleźli mnie na posterunku milicji. Zawieźli mnie tam żołnierze, którzy jechali do koszar i zobaczyli małą dziewczynkę z lalą pod pachą. Kiedy mama i tato weszli na posterunek i zobaczyli mnie, złość natychmiast im przeszła. Stałam na jakimś stole i wyśpiewywałam "la, la, la". Po prostu dawałam milicjantom pierwszy w życiu koncert.
Raz też wyrzucono mnie ze szkoły. Dyrektor gimnazjum nie zgodził się na mój występ w TV w "Studiu S-13". Ale mimo to wystąpiłam. Zaśpiewałam wówczas "Nie mam woli do zamęścia" z zespołem Hagaw.
Rodzice? Nie bronili mnie przed dyrektorem. Wręcz przeciwnie. "Chciałaś, to zapłaciłaś" - powiedzieli. Nauczyli mnie płacić za siebie rachunki.
Przeniosłam się do Warszawy. I tam przeczytałam, że jest nabór do Studia Aktorskiego w Gdyni. Byłam już wtedy po próbnych zdjęciach do "Wesela" Andrzeja Wajdy, gdzie na planie filmowym dostałam za partnera Daniela Olbrychskiego. On był już studentem szkoły aktorskiej. Przepięknie mówił wierszem, cudownie śpiewnie i rytmicznie, z niepojętym żarem. I wtedy postanowiłam, że chcę poznać tajniki sztuki aktorskiej. Udałam się więc do Gdyni...