Ewa Leja odpowiadała w TVN-ie za produkcję największych hitów stacji. O swoim odejściu poinformowała w obszernym wpisie na "Instagramie. "Po 27 latach rozstałam się z TVN. To niełatwa decyzja wynikająca z moich prostych zasad: nawet w najdziwniejszych sytuacjach telewizyjnej rzeczywistości trzeba być sprawiedliwym" - zaczęła swój wpis. Potem wyjaśniła, co w pracy było dla niej podstawową wartością i drogowskazem.
"Kiedyś w trakcie produkcji "Agenta" zadzwoniłam załamana do prezesa Mariusza Waltera, że w wyniku reguł programu uczestnik Bartek nie może się spotkać ze swoją żoną, którą specjalnie ściągnęliśmy w tym celu do Hiszpanii. I że to nieludzkie, żona płacze, Bartek chce rezygnować z programu, wyklina nas od najgorszych... , co ja mam robić!? Prezes spokojnie odpowiedział, że nie można zmieniać reguł gry w trakcie programu, bo to będzie oszustwo. Niesprawiedliwość. I wszyscy mnie oskarżą o "reżyserowanie" konkursu, który mam po prostu nagrywać, a nie kombinować. Od tej pory, mimo iż często słyszałam komentarze, że coś jest z góry wyreżyserowane, w znaczeniu: "ustawione", zawsze pamiętałam, że programy reality, które robię, muszą być sprawiedliwe. Dla bohaterów, gwiazd i dla ludzi, z którymi pracuję. Może dlatego były takie dobre?" - wspominała we wpisie.
Na koniec padło kilka gorzkich słów pod adresem stacji. Producentka wyjaśniła, że mimo ogromnego stażu pracy, ma wrażenie że obraca się wśród obcych. "TVN to prawie połowa mojego życia, mnóstwo wspaniałych ludzi, którzy byli moimi bohaterami i moimi współpracownikami, wielu prawdziwych przyjaciół, nieskromnie myślę, że też całkiem sporo genialnych uczniów, którzy mnie już dawno przerośli. Ale też rozrastająca się wielka korporacja, amerykański właściciel i poczucie, że ani nie znam ludzi, dla których pracuję, ani tych, dla których robię programy..."