„Super Express”: – Jak sobie pani radzi w obecnej sytuacji, kiedy panuje koronawirus?
Irena Santor: – W momencie, kiedy rozpoczęła się ta sytuacja, kiedy pojawił się w kraju koronawirus, uciekłam na wieś. Zaprosili mnie do siebie moi przyjaciele. Przez ten czas nie wychodziłam poza obręb ich działki. Byłam bezpieczna.
Na co dzień mieszka pani w Warszawie. Taki wyjazd na wieś to zapewne miła odmiana.
– Zdecydowanie. Miałam u nich jak u Pana Boga za piecem. Spędziliśmy razem czas spokojnie i po przyjacielsku. Na ciekawych rozmowach i wspólnym milczeniu. Jestem im za to bardzo wdzięczna.
Jest pani przez cały czas aktywna zawodowo. Teraz nareszcie może pani odpocząć od pracy.
– Po raz pierwszy od dawna nie koncertuję wiosną. Nareszcie miałam okazję widzieć na własne oczy, jak budzi się do życia przyroda. Zazwyczaj obserwowałam ją w drodze na koncerty przez szybę samochodu. Teraz podziwiałam z bliska. To jest dla mnie taki „plus” obecnej sytuacji.
Dobrze wiedzieć, że wszystko u pani dobrze, że jest pani zdrowa.
– Pan Bóg nade mną czuwa. Właśnie przyjechałam do siebie do Warszawy, ale nie wykluczam, że jeszcze wrócę na wieś.
Jest ktoś, kto pani pomaga? Czy radzi sobie pani sama?
– W Warszawie na szczęście mam osobę, która robi mi zakupy, choć mam na osiedlu sklepik, do którego mogłabym chodzić. Jest tu bardzo bezpiecznie.
Tęskni pani za koncertami, kontaktem z publicznością?
– Muzyka to jest bakcyl, który połknęłam wiele lat temu. Oczywiście, że tęsknię za publicznością, moimi fanami. Moja menedżerka zaplanowała mi koncerty do lutego przyszłego roku. Jednak obecna sytuacja pokazała mi, że mam prawo odpocząć, móc odetchnąć i cieszyć się kontaktami z przyjaciółmi – życiem prywatnym. Będę zatem ograniczała te koncerty.
Pewnie nieprędko będą mogły się one odbyć.
– Na to wygląda. Martwi mnie sytuacja, w jakiej znaleźli się artyści. Żyjemy w próżni. Odbija się to na naszym środowisku. Kultura nie ma pomocy od państwa. Estrada zawsze musiała zapracować na siebie. Teraz nie ma jak.
Słyszę żal w pani głosie...
– Tak, mam wielki żal do władz, że poza małymi wyjątkami nie wspomagają ludzi kultury. Dopóki byliśmy im potrzebni, umilaliśmy im czas, to było fajnie. Teraz się od nas odwrócili. To smutne. Traktują nas po macoszemu, a przecież płacimy podatki jak wszyscy. Jestem pełna nadziei, lada chwila otworzą się teatry i wszystko zacznie wracać do normy.
To byłby ratunek dla wielu aktorów, którzy zostali bez pracy.
– Jest ich wielu. Moi koledzy aktorzy mówią mi, że pracują online. Być może, że jest to nowatorskie podejście do sztuki aktorskiej, robionej przez internet. Dla mnie trudne do pojęcia i zaakceptowania, bo przecież aktorzy nie widzą swoich oczu, nie mogą się dotknąć, a więc siła emocji jest trudna do przekazania publiczności. W dodatku robią to za darmo, a żyć przecież z czegoś trzeba.
Czy pani potrzebuje takiej pomocy od państwa?
– Ja na szczęście takiej pomocy nie potrzebuję. Mam przecież emeryturę.
Czytaj "Super Express" bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie "Super Express" KLIKNIJ tutaj