Lubaszenko: Ojczym wyzywał mnie od fryców

2009-11-17 6:05

Kiedy rodzi się jego brat, mały Edward schodzi na dalszy plan. Nie rozumie, dlaczego od tej pory dostają mu się baty. Wszystko tłumaczy pewien list. Tylko "Super Expressowi" popularny aktor Edward Linde-Lubaszenko (70 l.) opowiada o swojej młodości i o tym, jak niespodziewanie odnalazł prawdziwego ojca.

Ze Związku Radzieckiego trafiliśmy do Wrocławia. Pamiętam, że centrum miasta było kompletnym pogorzeliskiem. Jeszcze się dymiło, na ulicach leżały zwłoki ludzi. Kiedy szliśmy, mama zasłaniała mi oczy. Natomiast przedmieścia miasta w zasadzie były nietknięte. Zamieszkaliśmy w willi Niemki, Frau Hoffman. Miała syna Horsta, a ponieważ moich rodziców ciągle nie było w domu, bo szukali pracy i kontaktów, to ja od Horsta szybko po niemiecku mówić się nauczyłem. Tak więc w 1946 roku mówiłem świetnie po rosyjsku, jako tako po niemiecku i słabo po polsku. Ojczystego języka uczyłem się z radia i książek - głównie czytałem o przygodach Robinsona Cruzoe, aż w końcu znałem tę książkę na pamięć.

We Wrocławiu urodził się mój młodszy brat i jakoś tak się stało, że zszedłem w rodzinie na dalszy plan. Dotąd to ja byłem ważnym ogniwem w staraniach Lubaszenki o polskie papiery. Przecież rodziny nikt nie rozdzieli. Tylko że Lubaszenko miał żonę, tam w Związku Radzieckim, i córkę Swietłanę, jedenaście dni ode mnie starszą.

I kiedy właśnie na świecie pojawił się mój brat, straciłem status towaru przetargowego. Wówczas zaczęły się wyzwiska fryc i tak dalej. Nie za bardzo wiedziałem dlaczego...

Wszystko stało się jasne, gdy skończyłem liceum. Byłem wtedy studentem medycyny i właśnie ukończyłem 18. rok życia, gdy do dziekanatu uczelni przyszedł list zaadresowany na moje nazwisko. "Jestem pańskim ojcem..." - przeczytałem. Było w nim zaproszenie do Polanicy-Zdroju, bym go odwiedził, bo on pracował tam w hucie szkła.

Myślę, że ten list to wynik starań mamy, która wiedziała, że ciężko utrzymać mi się na studiach. Po wojnie ojca widziałem raz, kiedy przyjechał do Wrocławia z niewoli radzieckiej. Ale wtedy przedstawiono mi go jako mojego ojca chrzestnego. Okazało się jednak, że był moim prawdziwym tatą. Później po latach widywaliśmy się, ale nigdy nie udało nam się tak naprawdę zbliżyć.

Kiedy jakiś czas temu zacząłem porządkować swoje prywatne sprawy, okazało się, że mam dwie metryki: na nazwisko Linde - w USC w Białymstoku, i z nazwiskiem Lubaszenko. Miałem możliwość wyboru. Chciałem wybrać Linde, ale ponieważ byłem już znany jako Lubaszenko, wszędzie - na granicy, w hotelach - przysparzałoby mi to problemów. W 1991 roku dodałem więc do Lubaszenki człon Linde.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki