Jedną - za Marysię w "Bożych skrawkach", drugą - za podwójną kreację w "Weiserze". Miała wówczas 14 lat. Zresztą gra od dziecka, a jej nazwisko - Frycz - nie jest przypadkowo zbieżne z nazwiskiem znanego aktora Jana Frycza. Olga jest jego córką.
Jednak jej ojciec wielokrotnie podkreślał, iż nie jest zachwycony, że poszła w jego ślady. Mówi tak zapewne w trosce o swoją latorośl, bo aktorstwo to zawód okrutny, szczególnie dla kobiet, nie mniej trochę dziwi jego postawa, bo Olga na pewno odziedziczyła po nim talent.
Przeczytaj koniecznie: Tata Frycz nie chciał, by Olga Frycz była aktorką
- To całkiem naturalne, że gdy ojciec jest aktorem, ja idę w jego ślady. Jest dla mnie autorytetem - mówi. I dodaje:
- Skoro nie chce, żebym była aktorką, to trudno. Niczego to nie zmieni, bo nią jestem.
Ma rację, bo mimo iż jej dwukrotne starania, by studiować aktorstwo w krakowskiej PWST zakończyły się niepowodzeniem, nie stanowi to jednak przeszkody dla reżyserów, którzy wciąż oferują Oldze nowe role.
Oglądaliśmy Fryczównę jako Marysię, córkę głównej bohaterki z serialu "Dom nad rozlewiskiem". Niedawno w kinach - w filmie "Miłość na wybiegu", a teraz we "Wszystko, co kocham", w którym gra główną rolę kobiecą i już pracuje na planie fabuły Magdaleny Łazarkiewicz "Maraton tańca".