"SE": - Jak wspomina pani początki telewizji?
Olga Lipińska: - To było tak dawno temu... Jestem jednym z najstarszych pracowników telewizji, teraz nie jestem już na etacie, ale na współpracy. Do telewizji przyszłam zaraz po maturze. Nie dostałam się na studia do Warszawy tylko do Łodzi, a że nie za bardzo mi się chciało jeździć do innego miasta, to wybrałam się na UW jako wolny słuchacz na historię sztuki. Przyszłam do telewizji i byłam bardzo dumna z tego, że pracuję w nowoczesnym projekcie. Byliśmy grupą młodych ludzi, którzy mieli świadomość, że to co robią jest przyszłością, że za pomocą tych prymitywnych wtedy maszynek mogą zmienić świat.
- Zanim zajęła się pani kabaretem i satyrą, robiła pani coś zupełnie innego...
- Moją chrzestną matką była Halina Miroszowa (legendarna dziennikarka TVP, pracowała tam 50 lat - red.). Zaczynałam swoją przygodę z telewizją od reportaży społecznych. Nie interesowała się nami polityka ani cenzura. Kogo to obchodziło, że coś tam skacze w tych telewizorach na szklanym ekranie. Było tak, że mogliśmy mówić, że mieliśmy trybunę. Mieliśmy po 18-20 lat. Osoby, które wtedy pracowały w telewizji, to byli ludzie po filmówce, operatorzy, kierownicy produkcji, reżyserzy, wykształceni. W tamtych czasach wszyscy robili wszystko - biegali, pomagali, jeśli program szedł na żywo, a trwało to kilka godzin, to wszyscy - nawet dyrektorzy - pomagali i podawali aktorom rekwizyty. Program, który szedł na żywo w telewizji, był dla nas wielkim świętem.
Przeczytaj koniecznie: Kasia Niezgoda wyda fortunę na ODCHUDZANIE
- A kiedy poczuła się pani twórcą z krwi i kości?
- Moje pierwsze mocniejsze wrażenie to to, jak zrobiłam swój pierwszy program. To był początek lat 60. Zrobiłam go z kolegami z STS-u (Studencki Teatr Satyryków - red.). Skorzystaliśmy z tego, że nasi szefowie jeździli na urlop i my w lipcu mogliśmy sobie poszaleć. Telewizja była moim pierwszym domem. Tak jak mówi Basia Borys-Damięcka, czasem życie prywatne było mniej ważne niż telewizja. W moim przypadku właśnie tak było. Spędziłam tu całe życie, tak naprawdę nigdy nie wyszłam z telewizji.
- Czuje się pani prekursorką telewizyjnego kabaretu?
- Przy redaktor Miroszowej pracowałam jako dziewczynka do wszystkiego, dużo się nauczyłam i dużo mam w sobie pokory...
- Jaki jest dzisiejszy kabaret i satyra w telewizji?
- Błagam, nie chcę mówić o programach satyrycznych ani kabaretowych. Spuśćmy na to zasłonę milczenia, ja naprawdę zaczynałam pracę w telewizji, która miała ogromne ambicje, w której mogła rozwijać się sztuka.
- Jest szansa, żeby pani kabaret wrócił na ekrany?
- Szansa jest... Kilka razy robiłam różne formy. Interesują mnie sprawy władza a społeczeństwo, ten cyrk, to zderzenie. Patrzyłam na to od różnych stron - satyrycznej, literackiej. Gdybym mogła, to robiłabym to dalej, ale nie ma chętnych, którzy by tego chcieli, którzy chcieliby mieć ten kabaret.
- Ale materiał jest...
- Oj tak, materiał na kabaret jest, zawsze jest.
0lga Lipińska
Reżyser, scenarzystka telewizyjna i satyryk. Była dyrektorem Teatru Komedia w Warszawie. W Telewizji Polskiej stworzyła kabarety: "Głupia sprawa", "Gallux Show", "Właśnie leci kabarecik", "Kurtyna w górę" oraz "Kabaret Olgi Lipińskiej". Wyreżyserowała też kilkadziesiąt spektakli Teatru TV - m.in. "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna" i "Gwałtu, co się dzieje". Już od lat 90. bardzo zaangażowała się w politycznie. Najpierw wspierała Jacka Kuronia (70 l.), a potem Włodzimierza Cimoszewicza (61 l.) i Aleksandra Kwaśniewskiego (57 l.)