- Tym razem to jest narzekanie nie na publiczną służbę zdrowia, tylko na prywatną - mówi Łukaszewicz w rozmowie z "Super Expressem". Aktor wspomina dramatyczne chwile, gdy jego wnuczka potrzebowała szybkiej pomocy. Córka aktora i mama jego wnusi, pani Zuzanna (35 l.), robiła co mogła, aby lekarz przyjechał jak najszybciej, na próżno...
- Wnuczka miała 40 stopni gorączki. Córka zadzwoniła po prywatną pomoc medyczną. Co chwila dzwoniłem do córki, czy ten lekarz już jest. I przyjechał o godz. 1 w nocy, a był zawiadomiony o godz. 11 rano! A za taką usługę przecież się płaci chyba 300 zł - opowiada Łukaszewicz.
- Dziecko chorowało, od kilku dni gorączkowało. Temperatura spadała tylko na chwilę i znowu rosła. Było 40 stopni i już tu powiało grozą. Córka zaczęła się domagać przyjazdu. Przy dwójce dzieci nie mogła się zapakować i wziąć jedno, a zostawić drugie - dodaje Grażyna Marzec (67 l.), żona pana Olgierda. - Jak lekarz przyjechał w nocy, to powiedział, że on nie może inaczej, bo jedzie według zgłoszeń. Jest tyle wezwań, a on jest jeden. Wnuczka czekała 14 godzin z wysoką gorączką, mimo że zamówiona była prywatna opieka medyczna - dodaje aktorka.
Olgierd Łukaszewicz i jego żona są oburzeni tym, co się dzieje w polskiej służbie zdrowia.
- To jest szalenie trudny problem dla wszystkich, naprawdę dla wszystkich. To Trzeci Świat, jeśli chodzi o takie warunki, jak są w tej chwili... - kończy wstrząśnięta pani Grażyna, która do tej pory miała nieprzyjemne doświadczenia jedynie z państwowym lecznictwem.