Super Express: Kiedy pojawiły się pierwsze plany nakręcenia filmu „W ciemności”?
Kasia Adamik: To było jakieś trzy lata temu. Scenarzysta David F. Shamoon, który jest Kanadyjczykiem irańskiego pochodzenia, napisał scenariusz i dotarł do Agnieszki. Bardzo chciał aby to właśnie ona go wyreżyserowała. Scenariusz podobał jej się, ale bała się i wiedziała jak dużo może ją kosztować zanurzenie się w tematyke Holocaustu po raz kolejny. Nie czuła się na siłach, ale Shamoon nie dawał za wygraną. Podsyłał jej kolejne wersje scenariusza, a ona z racji tego, że jest dobrze wychowana, czytała je. Naciskać zaczęli również produceni. Ta historia zaczęła za nią chodzić. W końcu powiedziała, że zrobi to, ale pod jednym warunkiem, że bohaterowie będą mówili w językach, które były wtedy używane, a więc w niemieckim, jidysz, bałaku, czyli gwarze lwowskiej i po polsku. Była przekonana, że producenci się na to nie zgodzą, że będą chcieli zrobić cały film po angielsku. Zgodzili się, więc Agnieszka nie miała już odwrotu. Musiała się za to zabrać.
Uczestniczyłaś od początku w przygotowaniach do tego filmu, czy dołączyłaś na którymś etapie?
Zaczęłam aktywnie współpracować dopiero na etapie preprodukcji, czyli trzy miesiące przed rozpoczeciem zdjęć. Agnieszka jest świetna w analitycznym podejsciu do tekstu, ja jestem bardziej wizualna. Mogę dużo pomóc, wnieść na etapie kręcenia scen, czy montażu. To jest bardzo dobrze napisany scenariusz. Gdy go czytałam wzruszałam się, ale film nie próbuje wyciskać łez, trzyma w napięciu, ma genialne zwroty akcji.
Co było najtrudniejsze na etapie przygotowań do zdjęć?
Trudnością było przetłumaczenie dialogów na różne języki by miały swoją siłę. Pracowali z nami konsultanci, którzy mówią w bałaku, jidysz, po rosyjsku. Aktorzy musieli nauczyć się mówić w tych językach fonetycznie. Przygotowywali się do tego kilka miesięcy. Julia Kijowska, która gra Chaję, tak świetnie nauczyła się mówić w jidysz, że zaczęła improwizować. To dostarczyło wielu problemów innym aktorom np. podczas scen kłótni, bo tak zmieniała tekst, że oni nie wiedzieli kiedy mają jej odpowiadać, gdzie kończy się jej kwestia. Te dialogi w różnych językach wymagały od nich ogromnego skupienia aby wejść w dialog w odpowiednim momencie. Dźwiękowcy byli z Kanady, więc w ogóle nie rozumieli nic, poza tym co było mówione po angielsku.
Od początku pracy nad filmem byłaś drugą ręką Agnieszki?
Zawsze staram się być jej drugą ręką jeśli czas na to pozwala. To przy niej uczyłam się fachu. Byłam asystentką, story bordzistą, reżyserem drugiej ekipy, współreżyserem. Powoli awansowałam na wyższe stopnie (śmiech). To przyjemna praca, bo rozumiemy się bardzo dobrze w pół słowa albo bez słów. Najważniejsze jest w tej pracy zaufanie. Wiem, że jak Agnieszka daje mi zadanie to nie denerwuje się, nie patrzy mi na ręce, nie sprawdza. Ufa, że będzie zrobione jak gdyby ona to zrobiła. Jak się ma obok siebie kogoś komu można powierzyć trudne i nudne sceny i który to zrobi dobrze to trzeba z tego korzystać.
Agnieszka mówiła, że 10-15 proc. filmu to twoja zasługa...
Miło, że tak to widzi. Zazwyczaj reżyser bierze na siebie energię i pomysły całej ekipy i udaje, że to jego (smiech). Podczas tej produkcji dostałam do nakręcenia wszystkie sceny z trupami. Normalnie druga ekipa, której byłam reżyserem nie kręciłaby scen z głównymi aktorami, ale my z Agnieszką nie jesteśmy na tym poziomie współpracy, więc trafiło mi się kilka dużych scen.
Która z nich była dla ciebie ważna?
Scena biegnących przez las nagich kobiet. To było wyzwanie zarówno inscenizacyjne, jak i filmowe. Jestem z niej bardzo zadowolona i bardzo wdzięczna tym , którzy brali w niej udział. Zwłaszcza paniom, które biegły, było zimno, one były nagie, nie było to łatwe.
A sceny w kanałach?
Były bardzo trudne psychicznie ze względu na tematykę filmu, ale i trudne fizycznie. Schodzenie o 5 rano przez właz kanałowy do dusznego pełnego oparów kanału gdzie trzeba przemieszczać się z małą latarką, nie ma się gdzie oprzeć, przysiąść, trudno jest się porozumieć, bo jest echo i ogromny pogłos, a krótkofalówki nie działają, nie należy do przyjemności. Część kanałów była zbudowana w studio, ale większość kanałowych scen kręciliśmy w Łodzi. I tu znowu ogromne podziękowania należą się kanalarzom, którzy specjalnie dla nas w dwóch miejscach wywiercili duże dziury żebyśmy mogli wnieść sprzęt, zrobili nam schodki , po których mogliśmy schodzić do kanałów. Ekipa dbała o każdy szczegół. Dlatego też Robert Więckiewicz miał na sobie strój i płaszcz ważące ponad 25 kilogramów, a w torbie prawdziwe narzędzia aby jego torba wyglądała na ciężką. W wielu filmach popełniane są właśnie takie szczegółowe błędy. Napierwszy rzut oka widać, że ktoś biegnie z pustą walizką.
Czy już podczas realizacji „W ciemności” czułyście, że to będzie dobry film? Zapowiadał się oscarowy sukces?
Nie. Nie miałyśmy tego pojęcia. W pewnym momencie w ogóle nie wiadomo było jak to wyjdzie. Kiedy coś się robi nie ma się do tego dystansu, zwłaszcza jak coś jest tak trudne i wymaga tylu poświęceń, to kochasz to nawet jak jest beznadziejne. Jest to tak twoje, że musisz to kochać.
Były momenty zwątpienia, że się nie uda?
Zwątpiłyśmy już na samym początku kiedy weszłyśmy do kanałów po raz pierwszy. Kamera Red, którą pracowałyśmy okazała się mało czuła, w ciemności miała duże problemy. Jola Dylewska, która jest świetnym operatorem, musiała pogodzić trudne warunki, wizje Agnieszki i ciemność. Momentami było nerwowo, ale Jola zachowała spokój. Operatorzy, którzy oceniali jej zdjęcia często mówili, że są ciemne, brudne, ale wybitne.
Agnieszka często krzyczy i denerwuje się na planie?
Czasami potrafi ochrzanić, ale nie jest to osobiste, skierowane do konkretnej osoby. Wystarczy, że jest jakis stresujący moment i ja pnosi, ale to wybuch przed którym nie trzeba uciekać, bo tak szybko jak się pojawił, tak szybko mija.
A między wami często dochodzi do konfliktów?
Mniej konfliktów jest na planie, niż w życiu osobistym. Myślę, że w każdej relacji matka-córka pojawiają się sprzeczki i kłótnie. Gdy pracujemy razem, często jest tak, że to ja uspokajam Agnieszkę, mówię jej, że się uda, że nie ma się czym przejmować.
Jaka była wasza pierwsza reakcja gdy usłyszałyście, że „W ciemności” jest nominowany do Oscara?
Pierwsza reakcja była bardzo euforyczna. Spotkałyśmy się u Agnieszki w domu by uciec od oka mediów i w spokoju obejrzeć nominacje. Włączyłam komputer, Agnieszka telewizor. Relacja w stacji CNN była 4 sekundy, niż ta oglądana przez mnie na youtubie. Gdy ja zobaczyłam słowo „Poland” już wrzeszczałam z radości, a Agnieszka jeszcze nie wiedziała o co chodzi. Potem w dwie minuty rozdzwoniły się telefony. To miłe, że oprócz dziennikarzy dzwonili aktorzy, ekipa, ci którzy razem z nami robili ten film.
Kto oprócz was będzie w Hollywood?
Olga Chajdas, czyli drugi reżyser, aktorzy Michał Żurawski, Robert Więckiewicz, montazysta Michał Czarnecki, kompozytor Antoni Komasa Łazarkiewicz oraz producent Juliusz Machulski. Sama gala trwa bardzo długo i jest nudna, ale wejście i wyjście z czerwonego dywanu to bardzo fascynująca sprawa.
Skoro 10 proc. filmu to twoje dzieło, którą część Oscara sobie weźmiesz?
Głowę, bo bez głowy też będzie dobrze wyglądał (śmiech).