– Prawie 40 lat temu, w 1983 r. odebrał pan Oscara za swój krótki film pod tytułem „Tango”. Co zapamiętał pan z tamtego wieczoru?
– Dla mnie jedyną gwiazdą tego wieczoru była nasza rodaczka z Hollywood, znana dziennikarka Jola Czaderska-Hajek. Po raz pierwszy znalazłem się w USA. Nie znałem wtedy angielskiego, nie wiedziałem, jak się mam dostać na te Oscary. We wszystkim pomogli mi Jola wraz ze swoim mężem Edem. Bardzo życzliwie się mną wtedy zajęli. Nie tylko zorganizowali transport, limuzynę, ale Jola towarzyszyła mi i była moim tłumaczem.
– A chwilę po odebraniu Oscara trafił pan za kratki...
– Tak się złożyło, że gala rozpoczęła się od mojego Oscara. Po wręczeniu na scenie nagrody za kulisami musiałem jeszcze z pomocą Joli udzielić kilkunastu wywiadów dla stacji telewizyjnych. Dopiero po tym mogliśmy wrócić na widownię. Dałem Joli Oscara, a sam wyszedłem z budynku na papierosa. W tamtych czasach ochrona nie miała monitorów pokazujących, co się dzieje na scenie i kto jest kto. Byłem ubrany w smoking i białe tenisówki. Wydałem się podejrzany agentom FBI (wyglądali jak kelnerzy), którzy w bardzo brutalny sposób postanowili sprawdzić zawartość moich kieszeni. Nie pozostało mi nic innego, jak bronić swojej nienaruszalności, i dwóch agentów „trafiłem” w czułe miejsca. To spowodowało, że szybko wylądowałem w więzieniu hrabstwa Los Angeles. W sumie było to dla mnie niezwykłe przeżycie, w ciągu niecałej godziny znalazłem się na szczycie, aby po chwili być na dnie. Pomyślałem, że to był ważny znak, aby woda sodowa nie uderzyła do głowy, abym zawsze pamiętał, że sukces i porażka są bardzo blisko siebie.
– Postanowiłeś jednak zostać w Stanach...
– Po zrobieniu pierwszego music video dla Art of Noise, które stało się bardzo popularne, nie miałem kłopotu z otrzymywaniem nowych zamówień. Zawsze byłem przekonany, że tak jak każdy artysta także filmowiec powinien posiadać własne narzędzia. Zamiast wypożyczać sprzęt, pożyczyłem pieniądze, kupiłem sprzęt i założyłem własne studio. Dzięki temu mogłem mieć zespół współpracowników i przeprowadzać niczym nieograniczone eksperymenty. Po dwóch latach w moim studio mogłem zrealizować krótki film dla piosenki „Imagine” Johna Lennona, używając pierwszy na świecie Sony High Definition Video Sytem. Był to 1985 r., tylko sam sprzęt Sony kosztował 2,5 mln dolarów. Z różnych powodów musiałem zmieniać miejsca, w których żyłem i pracowałem, a więc musiałem budować moje studia od nowa. Nie tylko w Nowym Jorku i New Jersey, dwa były w Niemczech, jedno w Polsce, a obecne jest w Arizonie. Przez lata robiłem wyłącznie filmy eksperymentalne, za które niespodziewanie zdobywałem wiele nagród, jak np. Emmy, MTV, Cannes, Prix Italy... Wszystkie eksperymenty robiłem po to, żeby maksymalnie dużo wiedzieć o robieniu filmów i aby pewnego dnia zrealizować długometrażowy, w pełni komercyjny – jeżeli nie arcydzieło, to przynajmniej film niezwykły.
– Nad czym teraz pracujesz?
– Jestem szczęściarzem, gdyż moja żona Dorota jest także filmowcem. Jak mówi przysłowie, co dwie głowy, to nie jedna. Od ponad dziesięciu lat realizujemy filmy. Napisaliśmy scenariusz fabularnego filmu „Thee Designer”. Jest to film w gatunku action-thriller. Takie właśnie produkcje mają obecnie największą oglądalność w światowej streamingowej dystrybucji. Jesteśmy w trakcie preprodukcji, niestety pandemia wszystko przedłuża. Sami finansujemy, ale także poszukujemy chętnych do kooperacji. Szczegóły można znaleźć na stronie www.TheeDesignerMovie.com. (reszta tekstu pod galerią)
– Czy spełni się twój „american dream”?
– Spełnił się. Po prawie 30 latach emigracji moim marzeniem był powrót do Polski i utworzenie tam „Centrum Obrazu” – naukowego ośrodka zajmującego się produkcją, badaniami i edukacją w dziedzinie tworzenia filmowych efektów specjalnych. W 2010 r. udało mi się zdobyć poparcie polskich władz. Po czterech latach ciężkiej pracy nad budową takiego ośrodka we Wrocławiu odkryłem, że przydzieleni mi do projektu urzędnicy Ministerstwa Kultury rozkradają miliony publicznych pieniędzy. Zgłosiłem to do władz. Jak nietrudno się domyślić, spotkał mnie los „donosiciela” w kraju, w którym, niezależnie od partii posiadającej władzę, rządzi „kumplostwo” i gdzie prawo czy sprawiedliwość są tylko pustymi frazesami. Doszło do tego, że wraz z żoną obawialiśmy się o nasze bezpieczeństwo. Na szczęście mam amerykańskie obywatelstwo i mogliśmy powrócić do Stanów. I ta możliwość życia i pracy tutaj jest dla mnie spełnieniem mojego „american dream”. Oczywiście, że pełne sto procent będzie w dniu, gdy wraz z Dorotą zakończymy produkcję naszego filmu.