Zelnik nie czuje się winny i nie chce dłużej rozpamiętywać sprawy, o czym opowiada "Super Expressowi".
Jerzy Zelnik: - Zrobiła się już z tego historia, czyli przeszłość. Ja już jestem w innym kosmosie.
"Super Express": - Czy nie powinien pan przeprosić kolegów aktorów?
J.Z: - Ja mam przepraszać? No to zabawne dosyć. Sytuacja jest oczywista. Zostałem zapytany o to, co środowisko artystyczne sądzi o obniżeniu wieku emerytalnego. To była cała rozmowa. Powiedziałem, że porozmawiam z kolegami i oddzwonię. Później dolepiono te wszystkie pytania. W tej chwili komputerowo można to łatwo zrobić. Nic innego nie było. Nawet o swoich wrogach, już nie mówiąc o przyjaciołach - bo przecież Barciś i Łukaszewicz to są moi przyjaciele - mówię życzliwie. To była typowa prowokacja, jaką ja znam od 1968 roku. Są to stare metody SB-eckie, tylko ciekawe, że w naszej wolnej Polsce są nadal stosowane.
- Rozmawiał pan z kolegami o tym, co się stało?
- Pierwsze, co zrobiłem, to zadzwoniłem do Barcisia i Łukaszewicza. Niestety, rozmawiałem tylko z żonami, bo obaj są gdzieś poza Polską. Mam wrażenie, że Grażynę Łukaszewiczową przekonałem. Natomiast pani Barcisiowa upierała się, że to nie może być montaż, bo ona się dowiedziała tego od pana Lizuta (redaktor naczelny Rock Radia - red.). Jak się kobieta dowiaduje od ludzi, którzy to zorganizowali, to nie jest chyba najlepsze źródło.
- Czy pójdzie pan do sądu?
- Nie wiem, czy ja mam na to czas. Jestem bardzo zajęty. Ja robię w jeden dzień tyle, co inni rozkładają sobie na cały tydzień.
- Nie będzie pan się starał oczyścić swojego dobrego imienia?
- Ja się oczyściłem. Opisałem przebieg tej rozmowy i wydaje mi się, że moje słowo wystarczy. Sąd też może mieć trudności z rozpoznaniem technicznej strony tego nagrania. Póki nie mamy ekspertyzy technicznej nagrania, jestem bezbronny. Mogę tylko dać słowo na słowo.