Zdarzył się jednak cud. W ostatniej chwili coś go tknęło i nie stanął na niepewnym gruncie, który pod jego ciężarem runąłby w dół.
W piątkowy wieczór dziennikarz był gościem na pokazie mody. Na scenę, gdzie o mały włos nie doszło do tragedii, wszedł dosłownie na 5 minut. Odebrać nagrodę od firmy, która sponsorowała imprezę. Wtedy na podłodze zobaczył tajemnicze koło...
- Fotoreporterzy zaczęli krzyczeć, żebym podszedł bliżej i zapozował. Tak też zrobiłem. Byłem przekonany, że to koło zostało stworzone, by z niego pozować - opowiada nam Marcin. - Na szczęście intuicja podpowiedziała mi, żeby najpierw wyczuć grunt. Nogą sprawdziłem podest, który nagle zaczął się zawalać, fartem złapałem równowagę i się cofnąłem - dodaje przejęty.
Do tej pory ma gęsią skórkę, gdy pomyśli, co mogło się stać. Wpadłby w 1,5-metrową dziurę!
- Byłem przerażony, trzymałem w ręku nagrodę - 5-kilową piramidkę z ostrymi zakończeniami. Gdybym wpadł do dziury, a piramidka wbiłaby mi się w pewne miejsce, byłoby już po mnie - dodaje z powagą.
Jak się okazuje, nie bez powodu Prokop tak niepewnie podchodzi do dziur. - Gdy byłem mały, wraz z rodzicami poszliśmy do dziadka. Akurat remontował dom. Wszedłem na 1. piętro, a tam na podłodze leżał zwinięty kocyk, na który wszedłem. Wtedy z impetem spadłem, lądując na parterze. Obeszło się na szczęście bez większych kontuzji - zdradza dziennikarz. Ale uraz do dziur pozostał.