- Znałem ją z podwórka, razem jeździliśmy na rowerze. Ona miała wtedy 14 lat, ja byłem o rok starszy. Znaliśmy się, ale na dobre zaczęliśmy się spotykać, gdy ja byłem na drugim roku studiów, a Zosia zaczynała studia medyczne w Białymstoku - opowiada Andrzej Turski.
Przez trzy lata byli narzeczeństwem, jak mówi, "na dystans".
- Albo ja jechałem do niej na weekend, albo ona do mnie. Wreszcie po trzecim roku Zosia przeniosła się z Akademii Białostockiej do warszawskiej - wspomina znany dziennikarz i prezenter telewizyjnej "Panoramy".
Wtedy, w 1968 roku, Turski kończył studium dziennikarskie i zaczynał pracę w radiu na pół etatu.
- Ale decyzję o ślubie podjęliśmy dopiero dwa lata później. Wybraliśmy się do Zakopanego i tam zgadaliśmy się, że się pobierzemy. Po powrocie poszliśmy do Pałacu Ślubów na pl. Zamkowym, ale terminów brakowało. Jedynym rozsądnym był 31 grudnia 1970 roku i dziwaczna pora, bo 10 rano - mówi Turski.
W grudniu tamtego roku podniesiono ceny żywności i zaczęły się tragiczne zajścia na Wybrzeżu. W tak napiętej atmosferze państwo Turscy przygotowywali się do jednej z najważniejszych uroczystości w swoim życiu. Przyjęcie weselne odbyło się w mieszkaniu pani Zosi.
- Pamiętam, że bardzo się denerwowałem. Na stosownym dokumencie złożyłem niesłychanie niewyraźny podpis. Ręka tak mi się trzęsła, że nagryzmoliłem coś nie do odczytania. Bałem się. Dlaczego? Małżeństwo traktowałem niesłychanie poważnie. Wiedziałem, że jest to przejęcie odpowiedzialności za Zosię na dobre i na złe. Miałem i mam do tego bardzo poważny stosunek - wyjaśnia Turski.