W mediach na temat legendarnego muzyka, mimo upływu lat, wciąż krąży wiele legend i plotek. Jedna z nich głosi, że McCartney nie żyje od 1966 r. Wtedy to miał on zginąć w wypadku samochodowym. Rozgłos całej sprawie nadali studenci, którzy w 1969 roku w gazecie uniwersyteckiej poszukiwali w tekstach piosenek Beatlesów odniesień do zmarłego kolegi. 36 lat później, w 2005 r. pojawiły się tajemnicze taśmy z „Testamentem George'a Harrisona” (jednego z członków Beatlesów), na których gitarzysta miał ujawnić, że to brytyjskie służby specjalne stały za całą mistyfikacją.
>>> Paul McCartney - bohater polskich niewidomych
Ex-Beatles to prawdziwy rekordzista. Nikt oprócz niego nie miał tak spektakularnych osiągnięć na swoim koncie. Z Beatlesami oraz w karierze solowej McCartney zdobył 60 złotych płyt i sprzedał 100 milionów albumów, na czym zarobił majątek. Zostal także wpisany do Księgi Rekordów Guinessa. Sam muzyk (lub jak kto woli, jego sobowtór) to bardzo barwna postać. Zawsze miał opinię grzecznego chłopca, jednak w ciągu swojej kariery wielokrotnie dał się poznać jako propagator palenia marihuany. - Konopie są mniej szkodliwe niż rum, whiskey, nikotyna i klej, które są całkowicie legalne. Nie sądzę, bym wyrządzał tym komukolwiek jakąś krzywdę - argumentował w wywiadach. Za posiadanie narkotyku sam był kilka razy aresztowany. Dwa lata temu porzucił swój nałóg, jak mówił, w poczuciu odpowiedzialności za wychowanie swojej dziesięcioletniej córki Beatrice. Dziwne, że dopiero teraz obudziły się w nim instynkty opiekuńcze (ma on już czworo starszych dzieci).
Czy na koncercie w Warszawie wystąpi prawdziwy Paul McCartney? To chyba nie ma znaczenia. "Sobowtór" legendy już od kilkudziesięciu lat znakomicie odnajduje się na scenie i zapewnia swoim fanom dawkę muzyki na najwyższym poziomie, to nie ma się co obawiać - występ na Stadionie Narodowym (w ramach trasy koncertowej "Out There!") i tak zapowiada się na niesamowite i niezapomniane widowisko.