"Nie jest tajemnicą, że kilkakrotnie wychodziłam za mąż i że żadne z moich małżeństw nie przetrwało próby czasu. Jednak ten, kto mnie zna osobiście, wie, że w ogólnym rozrachunku to raczej moi mężowie mieli pecha, że trafili na mnie" - wyznaje w książce dziennikarka i zaznacza, że każda z relacji kończyła się, kiedy tylko partnerzy zaczęli przekraczać pewne granice. W grę wchodziły narkotyki, alkohol, zazdrość, a także wymuszanie seksu. "Kiedy tylko zaczynały się typowe hocki-klocki? la macho, jak rządzenie moim życiem, połajanki, wymuszanie seksu, sceny zazdrości, zdrady, nadużywanie alkoholu, dragi, kace, humory, wrzeszczenie na moje dziecko i impertynencje w stosunku do moich przyjaciół, kończyło się krótkim >gudbaj!<. Żadnemu nie pozwoliłam zajść mi za skórę tak mocno, bym musiała go, na przykład, znienawidzić" - czytamy. "Bywałam frajerką, ale nie ofiarą. Jestem na to zbyt silna psychicznie. Popłaczę, pojęczę, otrzepię się i żyję dalej. Mam niski próg szczęścia: nie potrzebuję wiele, by cieszyć się życiem. Nie jestem przywiązana do wygód, prestiżu, koloru i marki. (...) Mężczyźni, których sobie dobierałam, świetnie się nadawali na moich kumpli albo kochanków, ale na mężów kompletnie nie" - dodaje. "Moje cztery małżeństwa nie są żadnym dowodem na rozwiązłość. Jeżeli już, to (niestety) na zupełny jej brak. Jakżebym chciała być choć przez jeden dzień prawdziwą, radosną puszczalską! Taką, która słucha tylko własnych instynktów, nie zakochuje się po drugim seksie, nie ma poczucia winy, kiedy uprawia go dla czystej przyjemności, nie ogląda się na konwenanse, eksperymentuje z własną seksualnością i bez trudu potrafi odróżnić fizyczną przyjemność i fascynację od poważniejszego zaangażowania" - rozpisuje się Paulina.
ZOBACZ: Eliza z Warsaw Shore szczerze o programie 500 plus: "Mało"