- Na przekór wszystkim staliście się nieśmiertelni.
- Kochają nas zwykli ludzie, bo jesteśmy autentyczni. Teraz, czy w latach 80., zawsze wita nas aplauz publiczności. Ale nie przepadali za nami dziennikarze.
- Ich niepochlebne recenzje miały wpływ na wasz wizerunek, popularność?
- Graliśmy koncerty dla tysięcy widzów. Sto, dwieście koncertów rocznie. Teraz cały czas jesteśmy w ścisłej czołówce z naszymi koncertami. Nie urodził się jeszcze taki wykonawca, który odpowiadałby wszystkim.
- Najbardziej dołująca historia.
- Podczas festiwalu w Opolu zostaliśmy wyróżnieni nagrodą publiczności za piosenkę "Maxi singiel". Była impreza w miejscowym ratuszu, ze wszystkimi wykonawcami. Na początku wręczono nagrody za premiery, cała grupa artystów wiwatowała, biła brawo. Gdy przyszedł czas na nas, nastała grobowa cisza. Po jakimś czasie dopiero Ewa Bem i Kalina Jędrusik głośno powiedziały - proszę państwa, przecież to Nagroda Publiczności, wtedy odezwały się słabe oklaski. Łagodnie mówiąc - nie przepadali za nami.
PRZECZYTAJ: Paweł Stasiak: Zapraszamy do wspólnego śpiewania
- A jednak to wy sięgaliście gwiazd.
- Tak. Pamiętam nawet moment, kiedy w radiowej Jedynce, w programie "Rytm", po raz pierwszy Michał Urbaniak ocenił bardzo pozytywnie nasz utwór "Ocean wspomnień". To był przełom - zaczęli nas zauważać i szanować.
- Piosenka "Naj story" mocno zamieszała...
- Bardzo! Dokładnie w 1986 r. dotarła do pierwszego miejsca listy przebojów radiowej Trójki. Ani Modern Talking, ani C.C.Catch, i cała plejada Italo Disco nigdy nie weszli na tę listę. Marek Niedźwiecki nazwał nasz awans historycznym, przecież wygryźliśmy wtedy z pierwszego miejsca kawałek - "Brothers in Arms" grupy Dire Straits.
- W latach 80. był pan w Polsce sławniejszy od Limahla.
- Całkiem możliwe, w wieku 23 lat zdobyłem wszystko, o czym marzą młodzi ludzie. Byłem rozpoznawalny, rozdawałem setki autografów... Byłem gwiazdą popu.
- I co się stało?
- Zostałem bezrobotny. W 1990 r. zespół się rozpadł. W Polsce dokonywała się transformacja wszystkiego. Polityczna, medialna. W nowym świecie zabrakło miejsca dla gwiazd z lat 80. Zostaliśmy odstawieni na półkę. Podobnie jak Bajm, Urszula czy Lady Pank.
- Przykra sprawa.
- Bardzo. Byliśmy tylko dzieciakami śpiewającymi o Oli, miłości, życiu. To nie nasza wina, że graliśmy w demoludach, że w Rosji na wieść o naszym przyjeździe stadiony wypełniały się po brzegi.
- Gościł pan nawet w programach u Ałły Pugaczowej...
- I dumny jestem z tego, wielu artystów chciało tam się pokazać. Niestety, rozwój naszej kariery został zaprzepaszczony. Menedżerowie postawili na USA, co moim zdaniem było błędem.
- Taka gwiazda jak pan musiała dobrze zarabiać. Kilka baniek wpadło?
- Nie przesadzajmy. W tamtych czasach gaże ustalało Ministerstwo Kultury. Dorabialiśmy w USA, krajach bloku wschodniego. Jedynie tam można było zarobić parę groszy.
- Czyli co, zostaliście biedakami z tysiącami sprzedanych płyt?
- Niestety, tak.
- I co pan robił?
- Powołałem do życia projekt Mr Dance. Bardzo pomógł mi Jacek Cygan, zapraszając do udziału w projekcie "Dyskoteka Pana Jacka". Wydałem trzy solowe płyty, prowadziłem program w TV. Skończyłem łódzką filmówkę. Aż wreszcie ruszyliśmy znowu z Papa D.
- O fanach nękających Pawła Stasiaka mówiła cała Polska.
- Po koncercie w Operze Leśnej w Sopocie grupa fanek położyła się pod kołami autokaru, blokując nasz wyjazd. Na koncercie w Kielcach kierowca uciekł z samochodem, a fanki poszarpały na nas ubrania. Podobnych sytuacji były setki.