Jakim dzieckiem był Paweł Wilczak? Aktor nie ukrywał prawdy! "To po prostu jest chyba siła genów"
Paweł Wilczak to jeden z tych aktorów, którzy posiadają naturalny magnetyzm. Jak się okazuje, taką postawę budował już od najmłodszych lat! Jeszcze podczas podwórkowych zabaw szedł własną drogą - która nie zawsze prowadziła do drzwi szkoły... Aktor, który od 20 lat jest związany z koleżanką po fachu, Joanną Brodzik, otworzył się w wywiadzie udzielonym magazynowi Viva! i opowiedział o swoim dzieciństwie, a także tym, jak wpłynęło na to, jakim ojcem sam jest dla swoich nastoletnich synów ze związku z aktorką, Franka i Janka.
Okazuje się, że Paweł Wilczak nigdy nie był wzorem "grzecznego dziecka" i ma spore wątpliwości, czy taki w ogóle istnieje. Wydało się także, że rodzice Pawła Wilczaka, lekarze, nie mogli poświęcić mu zbyt dużo czasu. Zaoferowali mu jednak w zamian coś znacznie bardziej cennego - wolność wyboru i samodzielnego myślenia. Być może dlatego aktor, który razem z partnerką prowadzi dosyć niezależne życie, w ten sam sposób chce wychowywać swoich synów.
Dodawał jednak, że niemal jak każdy rodzic, nie potrafi przestać się o nich martwić. Co jeszcze wyjawił w obszernym wywiadzie? Przeczytajcie poniżej!
W szkole zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu długa przerwa, bo trwała aż 25 minut! Oczywiście przechodziłem z klasy do klasy, ale najbardziej odpowiadało mi życie towarzyskie. Powtórzę: zacząłem to tylko dlatego, że z zasięgu wzroku zniknęli moi kumple, a nie dlatego, że brakowało mi wyrafinowanej edukacji! Łatwo się zatem domyślić, że nie byłem synem, który przynosił do domu świadectwa z czerwonym paskiem. W szkole średniej byłem raz zagrożony z języka rosyjskiego, ale to też były inne czasy, gdy po rosyjsku trzeba było mówić, a czasami nawet myśleć - okazuje się, że Paweł Wilczak miał "swoje za uszami" w okresie szkolnym! Jednak rodzice aktora dawali mu wolność, także w takich kwestiach. Opłaciło się!
Czasy wronkińskie wspominam z rozrzewnieniem. Nie wiem, czy rodzice zdawali sobie sprawę, jaka mieszanka ludzka kłębi się na podwórku. Naprawdę różnie bywało. To był koloryt miasta, że na podwórku syn lekarza czy prawnika bawi się z synem rzezimieszka, więc rodzice nawet nie byli świadomi ewentualnych zagrożeń, które z tego wynikały. Zresztą nawet w tej kwestii to były inne czasy. Może bardziej malownicze. Posiadanie własnej procy to było jak dziś posiadanie iPada - tak z kolei Paweł Wilczak komentował czasy, w których nawiązywał pierwsze relacje towarzyskie.
Rodzice są lekarzami i od kiedy pamiętam zawsze bardzo dużo pracowali. Mamę wspominam jak największą bohaterkę. Pewnie dlatego, że nie ułatwiałem jej życia. Zawsze wybierałem rozwiązania, które z całą pewnością nie były łatwe ani dla niej, ani dla taty. Zmuszały ich do skupienia uwagi na mnie. Po latach rozumiem, że taki syn to było wyzwanie. Nazywam mamę bohaterką, bo to ona na co dzień borykała się ze mną, ojca wzywała tylko w sprawach bardzo ważnych. Tata nie mógł się mną więcej zajmować, bo pracował właściwie non stop. Nie raz i nie dwa w ogóle nie wracał do domu – miał dyżur w szpitalu. Więc to było naturalne, że mama zostawała na froncie walki - Paweł Wilczak, choć zawodowo wybrał inną drogę, niż jego rodzice, dziś sam jest ojcem i dobrze rozumie, z jakim poświęceniem wiąże się powiększenie rodziny.
Już od małego chciałem, żeby wszyscy dali mi święty spokój. Zawsze byłem anty… Może nie antyspołeczny, ale nie chciałem przynależeć do żadnej grupy. No, chyba że grupa była dowodzona przeze mnie. Nawet w przedszkolu byłem tylko pięć dni, bo urządziłem takie piekło wychowawcom i rodzicom, że w końcu się poddali i mogłem wrócić do domu. Bardzo krótko zabawiłem więc w tym uregulowanym systemie. Oczywiście o tym, że najgrzeczniejszy nie byłem, nie mogę powiedzieć synom, bo oni teraz chodzą do przedszkola - Paweł Wilczak ze śmiechem komentował w rozmowie z Vivą!, jak jego własne wspomnienia ukształtowały go jako ojca, którym dziś jest.
Słabość do nocnego życia towarzyskiego pozostała z Pawłem Wilczakiem do dzisiaj! Zobaczcie w naszej galerii zdjęć poniżej, jak aktor bawił się na jednej z imprez w modnym klubie.
Moi synowie są cudowni, ale kiedy przypominam sobie, jakim synem ja byłem, nie próbuję przywiązywać się do myśli o „grzecznych dzieciach”. Zresztą nie mam zielonego pojęcia czy takie w ogóle występują w przyrodzie, czy w ogóle istnieje definicja „grzecznego dziecka”. Ale z drugiej strony Janek i Franek to są grzeczne dzieci, tylko z tą grzecznością różnie u nich bywa. Tak naprawdę nie wiadomo, czy dzieci powinny być grzeczne. Na razie jednak zachowajmy tę rozmowę w tajemnicy przed moimi synami jeszcze na wiele lat - choć Paweł Wilczak nie ukrywał, że nie potrafi nie martwić się o swoich synów i ich bezpieczeństwo w obecnych, wymagających czasach, to dobrze wie, że sami będą musieli wybrać właściwą drogę dla siebie!