SE.pl: - Wielu twierdzi, że jesteś największym talentem w polskiej piłce, drugim Kubą Błaszczykowskim. Świetnie grasz w Zagłębiu Lubin, dostałeś też powołanie do kadry. Czegoś ci jeszcze do szczęścia potrzeba?
Szymon Pawłowski (22 l., reprezentant Polski): - Chyba tylko Świąt Bożego Narodzenia, do których już nie mogę się doczekać (śmiech).
- Chyba więc ty też jesteś w gronie tych, którzy wolą Boże Narodzenie od Wielkanocy...
- Zdecydowanie tak! Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że jest więcej wolnego, że można spotkać się z rodzinką, znajomymi. Z każdym można spokojnie porozmawiać. A poza tym jest śnieg, wyjątkowa atmosfera. Te święta są takie... przyjemniejsze. Trzeba będzie każdego odwiedzić.
- Święta nie trwają długo, wystarczy ci czasu, by objechać całą rodzinę? Masz już jakiś świąteczny harmonogram?
- Spokojnie, wszystko już skrupulatnie przygotowane (śmiech). Najpierw na pewno pojadę do domu, do rodzinnego Połczyna Zdrój. Poświętuję z mamą, z siostrą. Bardzo rzadko bywam w domu, a to jest szansa, by wreszcie odwiedzić rodzinne strony. Z moją narzeczoną, Elą, w 2009 roku bierzemy ślub, więc trzeba będzie też odwiedzić przyszłych teściów (śmiech). Pewnie będzie tak, że najpierw zjemy kolację wigilijną w jednym domu, a później szybko pojedziemy do drugiej. Będą to dla nas święta typowo „objazdowe”.
- Jak wygląda wigilijna kolacja w twoim domu?
- U nas zawsze jest tradycyjnie. Dwanaście potraw i obowiązkowo karp na stole. Poza tym ryby pod każdą postacią i oczywiście barszcz z uszkami, który wprost uwielbiam. A, zapomniałbym. Co roku tylko czekam na tzw. „makówki”, czyli słodką potrawę z makiem. Podczas świąt na pewno spróbuję wszystkiego, po to przecież są te dni.
- A najbliżsi będą mogli spróbować jakichś twoich specjałów? Przygotujesz coś specjalnego na wigilię?
- Ja jestem z tych co jedzą, a nie gotują (śmiech). Jeśli gdzieś jeżdżę, to zwykle na gotowe. Nie jestem najlepszym kucharzem. W przeciwieństwie do mojej Eli. Ona jest świetna, potrafi ugotować niemal wszystko! Często jest tak, że rozpieszcza mnie daniami, o których bym nawet nie pomyślał. Warto czekać do świąt, by zjeść przyrządzane przez nią wigilijne potrawy. Oczywiście pamiętam, że od zawsze równie bardzo czekałem na prezenty...
- Wolisz je dawać, czy być obdarowywanym?
-Zdecydowanie wolę prezenty dostawać. A wszystko dlatego, że nie umiem wybierać prezentów, to jest dla mnie prawdziwa męka. Kiedy już pójdę do sklepu to decydowanie o zakupie podarków dla najbliższych idzie mi jak... krew z nosa (śmiech). To taka moja największa bolączka. Choć muszę dodać od razu, że zawsze staram się jednak wybrać coś fajnego i chcę, żeby rodzina była zadowolona z prezentów ode mnie. Ja sam nie mam żadnych „zachcianek”. Najbardziej lubię niespodzianki i ze spokojem czekam na to, co wymyślą moi najbliżsi. Poza prezentami czekam też oczywiście na zapach świeżo przyniesionej z lasu choinki.
- Trzeba jeszcze ją ubrać. To zadanie należy zawsze do ciebie?
- Najczęściej stroiłem choinkę razem z siostrą. Pamiętam, że zawsze tata przynosił choinkę, a my musieliśmy ją ustroić. W zeszłym roku to ja po raz pierwszy musiałem ustawić drzewko w domu. Odkąd pamiętam choinka w naszym domu była zawsze żywa. Najbardziej cieszyło mnie to, że oprócz bombek na drzewku wieszaliśmy cukierki. Jestem strasznym łakomczuchem, więc po słodyczach tylko papierki zostawały (śmiech). Nikt jednak nie był w stanie zauważyć, że wyjadłem wszystkie cukierki, bo zawsze starałem się umiejętnie zakamuflować moją „zbrodnię”.
- Święta to nie tylko karp, choinka i cukierki na niej. To również Święty Mikołaj. Pamiętasz, kiedy przestałeś w niego wierzyć?
- Ależ ja dalej wierzę w Świętego Mikołaja! (śmiech). A poważnie, to nie pamiętam, kto mi wybił z głowy, że on nie istnieje. Świętego Mikołaja doskonale pod postacią... sąsiada mojego dziadka. Kiedy jeździliśmy na święta do rodziny, to właśnie on przynosił nam prezenty. Ja i moja siostra strasznie na niego czekaliśmy. Kiedy byliśmy mali, nie podejrzewaliśmy, że to sąsiad udaje Świętego Mikołaja. Dopiero później ja zacząłem wietrzyć w tym wszystkim podstęp. Spokojnie, nie ciągnąłem sąsiada za brodę, żeby sprawdzić, czy się urwie. Trochę się bałem, a poza tym czułem respekt przed „Świętym”. Później tata znalazł inny sposób na wręczanie nam prezentów. Kiedy siedzieliśmy w jednym pokoju, to w drugim cichutko otwierało się okno i wpadały przez nie prezenty. Wierzyliśmy, że to Mikołaj...
- Jeden prezent gwiazdkowy prezent już dostałeś. Od trenera Leo Beenhakkera...
- Strasznie cieszy to powołanie na zgrupowanie do Turcji, to rzeczywiście taki gwiazdowy prezent od trenera. Cieszę się, że nie zostałem zapomniany przez Holendra mimo tego, że gram teraz na zapleczu ekstraklasy. Z pierwszoligowców tylko ja i bramkarz Radek Cierzniak zasłużyliśmy na zaufanie trenera. Muszę pokazać, że w I lidze nie zapomniałem grać w piłkę. Cele na nadchodzący rok? Ze spraw prywatnych to oczywiście, żeby wesele się udało (śmiech). A sportowo to rzecz jasna awans z Zagłębiem do ekstraklasy i regularna gra w reprezentacji. Muszę odpłacić się za zaufanie tych, którzy na mnie postawili.